poniedziałek, 27 marca 2017

Indonezja. Po drugiej stronie raju

Selamat siang – dzień dobry J. Tak mogłaby się przywitać z Państwem Autorka książki wydanej przez śląskie Bezdroża pod wymownym tytułem ‘Indonezja. Po drugiej stronie raju”. Z demonstracyjnego egzemplarza, którego lekturę tyle co zakończyłam, niewiele mogę się o Annie Jaklewicz dowiedzieć. Ma ok. 30 lat i nad życiową stabilizację – jak dotąd – przedkłada życie, o którym pisze: „Wszędzie na chwilę, nigdzie na stałe, [niemal zawsze] z biletem w jedną stronę”.

„Indonezja. Po drugiej stronie raju to zapis Jej dziewięciomiesięcznej podróży rozpoczętej jesienią 2016 roku. Bule Jaklewicz czyli „biała”, obca wybiera kilka spośród ogromnej masy indonezyjskich wysp i są to najczęściej te, które „ledwo zaznaczono na mapach kropką”. Sulawesi, Sampela, Wyspy Korzenne, Bugijczycy i lud Bajo, Tarajowie i plemie Wana – pięć miejsc, pięć ludów, pięć rozdziałów i idea: Pokazać skrawek tego 250 milionowego kraju i jego prawdziwe oblicze, które kruszy lukrowany pocztówkowy stereotyp pięknych plaż z palmami i równie pięknych, uśmiechniętych i niezmiennie życzliwych ludzi.

W rozdziale I poznajemy przedstawicieli tzw. piątej płci, czyli bissu. „Są i kobietą , i mężczyzną, choć żadnym z nich”(?!) i choć to całkiem zagmatwane, dla wyjaśnienia – odsyłam do książki. Bissu czyli szamani, to pośrednicy między ludźmi, duchami i bogami. Za ich przyczyną wkraczamy w głąb świata bugijskich wierzeń, uczestniczymy w obchodach święta mappalili przypadającego na początek pory deszczowej, którego głównym bohaterem jest… święty pług!

Rozdział II przenosi nas na wyspę Sampela, do wioski ludu Bajo, „której nie ma na mapach”. To zaledwie kilkanaście domów na palach, kilka drewnianych pomostów zamiast ulic, tubylcy i ONA – jedyna biała. Wokół rafy koralowe ustępujące rozmiarami tylko tej wielkiej u wybrzeży Australii, nietrudno więc się domyślić, z czego żyją morscy cyganie, czyli wg słów legendy ludzie–ryby lepiej widzący pod wodą niż na lądzie! Autorka przybywa tu, by wyprawić się na cumi-cumi czyli kałamarnice, by zbierać małże i trepangi oraz szukać cari gurita czyli ośmiornic.

W kolejnym rozdziale przenosimy się na Wyspy Korzenne, skąd pochodzi gałka muszkatołowa i goździki. Jaklewicz przybywa tu, by – jak pisze –„tropić historię i szukać europejskich śladów”.
W rozdziale IV odwiedzimy za Autorką wioskę Lempo Sengbua, którą zamieszkuje lud Torajów. Jaklewicz dostaje propozycję noclegu w jednym pokoju z… trumną dziadka ( i dziadkiem – zmarłym! – w trumnie!!!), który na swój pogrzeb czekał kilka lat! I tylko dla Europejczyka to propozycja szokująca, bowiem Torajowie wyznają filozofię, iż wokół śmierci kręci się całe życie, a pogrzeby są ważniejsze niż wesele. Lud Torajów i ich życie wespół ze zmarłymi krewnymi pod jednym dachem pokazała w jednym ze swych programów podróżniczych Martyna Wojciechowska, zainteresowanych odsyłam więc do Jej cyklu „Kobieta na końcu świata”. Jaklewicz uczestniczy w dziewięciodniowych obrzędach pogrzebowych owego dziadka, a w ich trakcie odwiedza okoliczne zabytkowe cmentarzyska i grzebalną skałę, w której pierwsze pochówki urządzano już 2 tysiące lat temu.

I ostatni rozdział – poświęcony ludziom lasu czyli plemieniu Wana. To absolutna indonezyjska peryferia świata, gdzie we wsi Ratavoli w jedenastu bambusowych chatach żyje pięćdziesięciu mieszkańców, w tym trzech szamanów. „Tu szkoła, radio, telewizja, książki – to nowości sprzed kilku lat wcześniej w tym rejonie nieznane”, najbliższy szpital znajduje się o 3 dni drogi stąd, a przed Jaklewicz było ty zaledwie trzech białych! I może dlatego przyjęcie bule czyli obcej jest pełne chłodu i rezerwy. Autorka zapowiada ich jako „ludzi bez uśmiechu”, ale kończy rozdział słowami, które warto przytoczyć: „Nikt w tej podróży nie przywitał mnie tak chłodno i nie żegnał tak serdecznie jak oni. Na zaufanie musiałam zasłużyć”. Czym? W zgodzie z otaczającym ją światem i warunkami życia Jaklewicz uznaje wyższość bosych stóp i przegraną trekkingowych butów za kilkaset złotych. Bez cienia niechęci uczy się za sprawą miejscowych kobiet, jak kąpać się i prać jednocześnie, jak obywać się bez papieru toaletowego i jak korzystać z „naturalnej spłuczki”! W tej szkole życia jest uczennicą, ale i nauczycielką. Uczy miejscowe dzieci angielskiego i przepyszny to fragment wspomnień, gdzie Jaklewicz pisze, z jak niegasnącą ciekawością dzieci lasu, które nigdy nie chodziły do szkoły, chłoną wiedzę! I choć za tablicę służy szary papier zawieszony na sznurku od bielizny, choć mijają 3 godziny nauki, dzieciom wciąż mało, a gdy przychodzi sobota, od świtu czekają na przebudzenie „pani od angielskiego”! Autorka uczy SIĘ i sama uczy, ale też konsumuje bez cienia niesmaku lokalny przysmak- larwy chrząszczy żyjących w pniach palm i uczestniczy w rytuale uzdrowień, a także w niedzielnym nabożeństwie zielonoświątkowców. Suma tych wszystkich doświadczeń pozwala Jej napisać: „Są i takie podróże, które odkrywają przed nami prawdę, pozwalają poznać, a nie tylko zobaczyć, doświadczyć, a nie tylko dotknąć”. Anna Jaklewicz podróżuje po Indonezji i stara się poznać wybrane plemiona, żyje ich życiem, je to, co oni jedzą i skarbi sobie sympatię, mimo że jest bule.

Świat stał się globalną wioską. Egzotyczną przez lata Indonezję odwiedza z roku na rok coraz większa liczba turystów. Ilu z nich poza oszałamiającą swym pięknem przyrodą i rajskimi plażami dostrzeże i zainteresuje się tym, co „po drugiej stronie raju”? Z reguły ów świat nie wygląda pięknie. Przeciwnie –często boleśnie zdumiewa, zasmuca przeraża. Ale to TEŻ prawda o Indonezji i dla pełnego obrazu, dla poszerzenia naszej świadomości i wrażliwości gorąco książkę, o której mowa, polecam. Po drugiej stronie raju poznamy krwawe i wstydliwe dzieje podboju tej części świata przez Anglików i Holendrów, którzy przez XVII i XVIII wiek walczyli o zdobycie monopolu w obrocie gałką muszkatołową i goździkami. Że walka to była krwawa niech świadczy fakt, że za „panowania” holenderskiego gubernatora Coena populacja wysp Banda z 15 tysięcy zmalała do niespełna jednego tysiąca! Równie bezlitosne wydają się dzieje walk o „rząd dusz”. Oficjalnie Indonezja to największe muzułmańskie państwo świata, gdzie islam wyznaje prawie 90% kraju. I choć obok znaleźli swe miejsce chrześcijanie i wyznawcy niezliczonej liczby kultów animistycznych, to przecież co rusz wybuchają zatargi na tle religijnym. W 2000 roku na Molukach w krwawym trzyletnim religijnym konflikcie życie straciło 5 tysięcy muzułmanów i chrześcijan. Tu także coraz powszechniejsze staje się zjawisko kryzysu powołań i nie chodzi bynajmniej o katolickich księży; szamani porzucają odwieczne wierzenia i wolą zostać… fryzjerem czy organizatorem wesel, „bo na tym da się zarobić”!

Tym, co głęboko porusza i zasmuca jest problem niszczenia środowiska naturalnego. Bali – rajska wyspa wciąż dumnie ukazuje światu pocztówkowe swe piękno, ale już w głębi archipelagu piękno zdaje się umierać bezpowrotnie. Jaklewicz pisze o lasach, „ których coraz mniej dookoła”. Jeszcze 100 lat temu zajmowały 84% powierzchni Indonezji, teraz tylko połowę! Tylko w 2012 roku ubyło ich aż 85 tys. hektarów! To niemal całe nasze województwo opolskie- dodaje Autorka. Przez ostatnie 45 lat obszar zajmowany przez plantacje palm olejowych zwiększył się trzydziestokrotnie! Dziś to 11 mln hektarów – tyle co mniej więcej 1/3 powierzchni Polski! „Lasy znikają – pisze Autorka – a wraz z nimi zwierzęta”. Równie ponuro maluje się stan wód oblewających indonezyjskie wyspy. W wodach Pacyfiku pływają plastikowe torebki, butelki, aluminiowe puszki i styropianowe pojemniki. W 2012 roku z rajskich plaż na Bali dziennie zbierano ok. 250 kg odpadów wyrzuconych przez morze. W 2013 roku – 20 ton!!! Co innego jednak poruszyło mnie do głębi. Czy wiecie Państwo, że na ryby można „polować” za pomocą trutek gula gula i podwodnych bomb?! Te pierwsze wypełnia mieszanka wody i…cyjanku potasu, który podtruwając ryby, czyni je dziecinnie łatwymi do odłowienia. Sęk w tym, że cyjanek podtruwa i ryby, i wodę, w której żyją, a to już stanowi poważne zagrożenie dla ryb, raf i koralowców na nich żyjących! Podobny skutek niszczący wywołuje inna z „metod” połowu –na bomby! Podwodne eksplozje zabijają ryby, z rybaków nierzadko czynią kaleki na resztę życia, a podwodny raj zamieniają w podwodne cmentarzyska. Autorka pisze: „Uszkodzenia rafy od pojedynczych bomb zaczynają się regenerować po 5, 10 latach. Powtarzające się eksplozje sprawiają, że koralowce na zawsze tracą zdolność odbudowy.(…) Zbombardowana rafa, która jeszcze przed chwilą była feerią barw, kształtów i form życia, teraz przypomina Warszawę tuż po wojnie”. Cóż, jak wszędzie indziej na świecie pogoń za zyskiem za wszelka cenę odbiera ludziom rozum i zdolność myślenia. Jaklewicz pisze: „Rybacy nie liczą długofalowych strat, tylko doraźne zyski”.

Bardzo bym nie chciała, by Indonezja. Po drugiej stronie raju niechęciła potencjalnego czytelnika, uczciwość jednak każe dostrzec zarówno jasną, jak i ciemną stronę świata, nad którym – choć wciąż urzekającym – gromadzą się ciemne chmury. Zakończmy jednak optymistycznie…. polskim akcentem. W wielu miejscach na kuli ziemskiej ludzie nie wiedzą, gdzie leży Polska, ale wiedzą, kto to Wałęsa czy papież Polak. W indonezyjskich wioskach rozrzuconych na bezkresnym oceanie polskim nazwiskiem znanym ich mieszkańcom był… Robert Lewandowski J.


recenzja: Majka Em