Adam Chałupski, choć z wykształcenia architekt, z zamiłowania to niespokojny duch, który porzucił zawód architekta i wyjechał z Polski i Europy w rowerową podróż przez świat.
Każda podróż kiedyś się kończy, przynajmniej na jakiś czas, także i Chałupski przybywa do Chin, które na najbliższe sześć lat staną się jego metą. Rowerowe siodełko zastąpi wygodny fotel przy biurku w Central Business District – pekińskiej korporacji, gdzie Chałupski znów podejmie pracę w wyuczonym zawodzie, ale – jak szybko poczuje – „gdzie każdy szukał ratunku przed duchowym samobójstwem”.
Decyzję o porzuceniu korporacyjnej posady w mieście, „którego trucizna tętni w żyłach jej mieszkańców” ( wszystkie cytaty Autora), a którego uczył się długie 3 lata, przyspiesza tytułowe tajemnicze „dżongło”.
Co to takiego? Choć Autor pokazuje je na rozlicznych przykładach i próbuje definiować za pomocą chińskich realiów , czytelnik dość szybko orientuje się, że to nie wytwór made ich China, lecz twór globalny.
Chałupski pisze: „Dżongło jest organizmem, którego krew to surowce mineralne, którego kości to beton i cegła, a dusza to pieniądz i władza”. Rzeczywistość, jaką widzimy, gdy autor opuszcza Pekin i posadę, jest przygnębiająca, ale czy to tylko chińska choroba? Żyzne, urodzajne ziemie pochłaniane przez piasek rozrastającej się pustyni na skutek błędów w opracowywaniu systemu nawadniania, rozrost betonowych miast i gąszcz autostrad kosztem bezpowrotnej ruiny i unicestwienia pereł zabytków nawet z…II wieku p.n.e.!
Ale to nie wszystko! Dżongło monitoruje także wszelkie ruchy religijne, które zostały zduszone bądź podporządkowane narodowej ideologii. Adam Chałupski dostrzega, że dżongło „wnika do ludzkiego umysłu przez media, informacje, plotki. Infekuje dusze, a potem małymi, niezauważalnymi krokami przejmuje nad nim kontrolę”. Czy to brzmi obco? Czy tytułowe dżongło to choroba, która dotknęła jedynie państwo środka?!
Kolejne stronice książki zapełniają nie tylko osobiste refleksje Autora i plony jego obserwacji otaczającego świata. „Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” to także literatura faktu, skoro w zamieszczonej przy końcu bibliografii widzimy imponującą liczbę 69 pozycji, którymi Chałupski wspierał się pisząc książkę.
Ale obraz wiekowej cywilizacji, która niszczeniem swych kulturowych korzeni próbuje „dogonić” „nowoczesność” to nie wszystko. Pamiętacie Państwo Juana Antonio Samarancha? Dla przeciętnego Europejczyka to prezydent Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego . Jeśli jednak zechcecie, drodzy Czytelnicy, dowiedzieć się, co łączyło tego zasłużonego (?!) działacza sportowego z… ruchem faszystowskim, jeśli chcecie poznać kulisy przyznania Chinom praw do organizacji olimpiady w 2008 roku, jeśli wreszcie uważacie, że skandale korupcyjne i dopingowe ze sportem w tle to domena ostatnich lat – zachęcam do niewesołej lektury „Dżongła”.
Chcę jednak zakończyć optymistycznie. Choć świat, jaki znamy z lekcji historii i licznych książek podróżniczych odchodzi bezpowrotnie do przeszłości, to wciąż istnieją tereny i ludzie nieznający dżongła. Na rozległej i pustej Wyżynie Tybetańskiej, 5000m.n.p.m., gdzie setki kilometrów trudno o spotkanie z drugim człowiekiem, wciąż żyją ludzie, którzy „dzielili się wodą, dawali jedzenie i pozwalali u siebie przenocować”, dzięki czemu- jak pisze Autor –„czułem, że (…) oddaję się w bezpieczne ramiona przypadkowo spotkanych ludzi(…). Tu wśród prostych mieszkańców gór żyjących w zgodzie z naturą, doświadczałem dobroci i prostoduszności”.
Oby „dżongło” dotarło jak najpóźniej na te tereny. Oby nigdy tam się nie zjawiło!
autorka: majka em
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz