Książka, o której dziś skreślę kilka słów, długo leżała na półce, a ja nie umiałam się do niej zabrać. „Zakochani w świecie. Indie”; część pierwsza tytułu brzmiała pięknie i zachęcająco. Druga – niekoniecznie. W Indiach nie byłam, ale wchłonęłam w siebie taką dawkę literatury na ich temat, że kolejna nie wydawała mi się konieczna. Nie pamiętam już, co sprawiło, że skapitulowałam i książkę przeczytałam, ale nie żałuję!
Autorką, a właściwie autorami jest małżeństwo ludzi mediów – ona: Joanna Grzymkowska – Podolak- dziennikarka telewizyjna i on - Jarosław Podolak – operator telewizyjny. „Nasz plan był prosty: Objechać Indie, zrobić z tej wyprawy cykl telewizyjnych reportaży podróżniczych i napisać książkę (…) o naszych indyjskich przygodach, radościach, rozczarowaniach i olśnieniach”.
Niezaprzeczalnym atutem książki jest jej świeżość i bezpretensjonalność. Autorka nie udaje , że na wędrówkach po świecie zjadła przysłowiowe zęby. Pisze prosto i szczerze: „Dopiero uczymy się być podróżnikami. Mamy nieodpartą ciekawość świata i ludzi i chęć, by ich poznawać”. Teraz już rozumiem część I tytułu: „Zakochani w świecie”. Otwieram zatem i czytam….
Joanna i Jarosław Podolakowie bez większych planów, bez rezerwacji biletów czy hoteli założyli, że w ciągu czterech miesięcy objadą całe Indie. Ich podróż zaczyna się na zachodnim wybrzeżu w Bombaju i tam też kończy ( bardzo pomocna w śledzeniu ich wędrówki jest duża czytelna mapa na wewnętrznej stronie okładki!). Po drodze Podolakowie poznają piękne plaże Goi i baśniowy Tadż Mahal, zamglony Dardżyling z herbacianymi polami i święte miasto Waranasi nad brzegami świętego Gangesu. Północ kraju i pora roku nie pozwalają smakować piękna potężnej Kangczendzongi, która tylko raz – o piątej nad ranem odsłania swe majestatyczne piękno na całe…20 minut! Z nieprzyjaznego zimna podróżnicy jadą do Radżastanu z ponad pięćdziesięcioma stopniami gorąca! A wreszcie kraina Sikhów na północy z ich świętym miastem Amritsar.
Nieśpiesznie, z dnia na dzień, otwarci na nowe krajobrazy, ludzi i przygody ( a tych, jak w każdej podróży – niemało!) Autorzy przemierzają kolejne miasta, odwiedzają kolejne świątynne kompleksy i buddyjskie klasztory. Są świadkami procesji i lokalnych świąt i uczestnikami ulicznych zabaw. Wraz z nimi odbywamy trekking po rezerwacie ostatnich wolno żyjących indyjskich słoni i zachwycamy się ryżowymi tarasami oraz herbacianymi polami. I wreszcie Kalkuta, gdzie spontanicznie zapada decyzja o trzydniowej pracy w hospicjum założonym przez bł. Matkę Teresę.
Napisałam, że książka Joanny i Jarosława Podolaków jest świeża i bezpretensjonalna. I szczera. Poznają oni nie tylko kolejne regiony tego potężnego i zróżnicowanego kraju, ale także samych siebie! Plan na początek zakładał: „Oswoić się z Indiami, ze sobą w Indiach i z plecakami na sobie”. By spędzić z sobą intensywne i szczelnie wypełnione 4 miesiące podróży, by umieć zaakceptować, że w drodze może się wydarzyć wszystko, trzeba nie tylko decyzji o wspólnej podróży, ale przede wszystkim potrzeba świadomości, że on/ona jest tym właściwym współtowarzyszem drogi! Joanna Podolak pisze po prostu: „Było nam dobrze ze sobą i dobrze ze sobą w podróży”, a gdzie indziej: „Lubiliśmy być razem i razem odkrywać nowe miejsca. Dzielić się wrażeniami i przygodami. Do naszej podróży potrzebowaliśmy Indii, ale jeszcze bardziej siebie”. I choć w tak gęstym „programie zdarzeń” nie obyło się bez drobnych nieporozumień i całkiem poważnej małżeńskiej kłótni ( w ilości: jedna!), książka jest zapisem wspólnych przeżyć, zachwytów, olśnień i gorzkich refleksji. Po Waranasi z płonącymi całą dobę stosami pogrzebowymi Autorka pisze: „Tego się nie zapomina. To doświadczenie, które zostaje w pamięci jak blizna na skórze”. Z Kalkuty Podolakowie wywożą „szacunek dla człowieka bezsilnego, bezradnego i bezwolnego” i refleksję, jakimi jesteśmy szczęściarzami wiodąc swoje bezpieczne wygodne życie na drugim końcu świata. Trekking po rezerwacie słoni wyciska łzy bezsilności nad bezwzględnością człowieka, który siłą podporządkowuje sobie te królewskie zwierzęta. Ale nie chodzi o tanią ckliwość i sentymentalizm. Autorka widzi i rozumie, że Indie to kraj niesłychanych kontrastów! Przepych i bogactwo sąsiadują z biedą, o której Autorka pisze wprost, że jest przerażająca i dla Europejczyka – zupełnie abstrakcyjna. Szok u przybysza z naszej części świata wywołuje kontakt z indyjską ulicą, na której panuje niemiłosierny tłok, „niewyobrażalny chaos riksz, taksówek, autobusów i motorów”, a pomiędzy tym wszystkim – żebracy, krowy i małpy. I szczury! Tam zawsze dzieje się: „dużo, szybko i głośno”, bo w Indiach – jak czytamy – „nie ma możliwości, żebyś był tylko sam z sobą!”
Tym, co ocala wizerunek tego kraju i sprawia, że chce się do niego wracać ( w dwa lata po pierwszej podróży pp. Podolakowie po raz drugi pojechali do Indii) są nie tylko olśniewające widoki i zapierające dech w piersiach pomniki architektury, ale - jak na całym świecie – ludzie! Choć często natarczywi i natrętni ( przepyszne fragmenty, w których głównymi bohaterami są…ZDJĘCIA- dodam – w ilościach absolutnie hurtowych, a także reakcje smagłych Hindusów na blond Europejkę! – koniecznie do lektury! J), w większości sytuacji – serdeczni, uczynni, życzliwi i gościnni – jak pisze Autorka- „bez granic”. Trudno byłoby porachować niezliczone spotkania z ludźmi – na kilka chwil, sekund, na dzień cały. Takie, które w ułamku sekundy się zapomina i takie, które zapadają w pamięć i serce.
Pod koniec czytamy: „Tylko od nas zależy, co w niej [podróży] znajdziemy i co z niej weźmiemy. Najprawdopodobniej zobaczymy i spotkamy to, co ze sobą przywieźliśmy. (…) Każdy dostaje taką podróż, do jakiej jest gotowy”.
W nowym 2016 roku życzę Wam, drodzy Czytelnicy bloga i sobie, byśmy – jak Autorzy książki – byli „zakochani w świecie” i jak Oni – otwarci i gotowi na „podróż życia”. Bo taką bez wątpienia była czteromiesięczna wędrówka po Indiach Joanny i Jarosława Podolaków.
recenzja: Majka Em
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz