niedziela, 8 stycznia 2017

Utracony świat. Leona Barszczewskiego podróże po XIX wiecznej Azji Środkowej

Mam przed sobą  książkę niezwykłą, która bez wątpienia ma dwóch bohaterów. Pierwszy – to jej Autor: Igor Strojecki, drugi – to jego pradziad, Leon Barszczewski.

Igor Strojecki  dokonał rzeczy mozolnej, drobiazgowej i trudnej – odnalazł i zebrał spuściznę  swego sławnego ( a dziś -  niestety – zapomnianego) przodka, z niezwykłą starannością  ją uporządkował, opracował i opublikował w postaci książki pod znamiennym tytułem „Utracony świat”!

Życiem i tym, co osiągnął oraz pozostawił po sobie Leon Barszczewski można by obdzielić  kilka osób! Jako oficer armii carskiej ( pamiętajmy, że mowa o czasach, gdy Polska jest pod zaborami) przeniesiony zostaje  do Turkiestanu, gdzie pozostaje    21 lat (1876-97)z pasją oddając się poznawaniu i eksploracji  rozległych i w większości jeszcze niezbadanych terenów Azji Środkowej; Pamir, Ałtaj, Buchara, Samarkanda,  Turkiestan , ale i Afganistan, Chiny i Mongolia – przemierzył je w trakcie  kilkudziesięciu ekspedycji wzdłuż i wszerz. W wielu z tych miejsc był pierwszym Europejczykiem, który pojawił się w zagubionych pośród  dzikich, majestatycznych gór kiszłakach ( wioskach). [W jednej  z nich napotka  chatkę buddyjskiego kapłana, który widzi człowieka pierwszy raz  od… pięćdziesięciu lat!] Wykonując polecenia wojskowe bada możliwość górskiego przejścia  między Afganistanem i Indiami. Penetrując  azjatyckie góry wielokrotnie  korygował dotychczasowe mapy, nanosił nowe drogi, badał górskie jeziora i źródła, przede wszystkim jednak oddając się największej pasji swego życia – odkrywaniu i badaniu środkowoazjatyckich lodowców. Leon Barszczewski jest  ich pierwszym  pozaeuropejskim badaczem i najwybitniejszym dziewiętnastowiecznym  znawcą.

Z kolejnych wypraw  przywozi okazy flory i fauny (czosnek Barszczewskiego, który rozkwita na wiosnę białym kobiercem pośród leśnego runa nosi nazwę na cześć jego odkrywcy), równolegle z geograficznymi prowadzi też  badania geologiczne i   archeologiczne.  Zbiór jego  wykopalisk z okolic Samarkandy w XIX wieku uznawany był  za największą prywatną kolekcję starożytności regionu Azji Środkowej, którą jeszcze za życia przekazał  nieodpłatnie do Muzeum Historii Samarkandy.

 Łatwiej byłoby napisać, czym się  Barszczewski nie zajmował, bo interesowało go absolutnie wszystko! Na jednej ze stron książki aż jedenaście(!)  linijek zajmuje wyliczenie tego, co Barszczewski odkrył w samym tylko okręgu Samarkandy; złoża  rudy żelaza i ołowiu, srebro i węgiel kamienny, turkusy i kryształy górskie, złoto i wiele, wiele, wiele innych.

Barszczewski biegle władał  rosyjskim, turkmeńskim, tadżyckim, arabskim i uzbeckim, poznał też lokalne języki i ich narzecza, co pozwoliło mu  nawiązywać bliższe  relacje z półdzikimi ludami azjatyckiego świata na końcu ówczesnej cywilizacji.

Leon Barszczewski to nie tylko podróżnik i badacz,  ale przede wszystkim piękny człowiek. Jako pierwszy bodaj Europejczyk  zwraca uwagę i jest pełen współczucia dla trudnego położenia muzułmańskich kobiet, ze swych oszczędności pomaga  polskiej diasporze ( byli zesłańcy, po zsyłce osiedleni w Turkiestanie) doposażyć kościół katolicki.  W swych wędrówkach nigdy nie pozostaje obojętny na los potrzebującego człowieka i gdy zachodzi taka potrzeba, przerywa pracę badawczą i leczy mieszkańców wysokogórskich wiosek dzieląc się z nimi chininą i tym, co akurat posiada.  Sam zresztą w swych Dziennikach (nielicznych, które ocalały) tak o sobie pisał bez cienia kokieterii: „Wiele razy wychodziłem cało z opresji, ale mój stosunek do mieszkańców był zawsze serdeczny, starałem się wniknąć w ich życie, zwyczaje i obrzędy, wierzenia i przesądy. Zjednałem sobie wśród nich wielu prawdziwych przyjaciół”.  Chyba największym z nich był Tadżyk Jakub, który oddał Barszczewskiemu 19 lat swego życia  jako jego niestrudzony przewodnik i wierny towarzysz wszystkich ekspedycji. Tak po latach wspominał swego pana: „Nigdy nie dał mi odczuć swej wyższości,  (jego) skromność wprawiała mnie w zdumienie. Tylko człowiek prawdziwie  wielki mógł być tak prostym, skromnym, uprzejmym, a jednocześnie ujmującym”.

Na okładce książki  czytam, że Leon Barszczewski to  bohater londonowski, to polski Indiana Jones. Trafne porównania! Ja dodałabym  jeszcze: człowiek renesansu – niepospolity umysł o niewiarygodnie szerokich horyzontach, a przy tym  pracowity i  niezłomny.

Na koniec należy jeszcze wspomnieć , że poza  rozlicznymi  zainteresowaniami i poza miłością  do lodowców, wielką pasją Leona Barszczewskiego była fotografia. Książkę ubogacają jego liczne  zdjęcia, które  dają wyobrażenie i przedsmak tego, jak przepotężną i groźną, ale i bajecznie piękną  częścią  naszego globu jest Azja Środkowa.  Jego spuścizna  fotograficzna, mimo że w większości zaginęła  w zawierusze dwóch wojen światowych, stanowi dziś unikalny dokument  życia codziennego i społecznego mieszkańców Azji  Centralnej w XIX wieku. Dwadzieścia jeden lat spędzonych  na środkowoazjatyckich ziemiach zaowocowało tysiącami  klisz ilustrujących piękno  gór, dolin, rzek, lodowców. Do dziś dotrwało ich zaledwie kilkaset. Podobnie z jego szkicami, notatkami i dziennikami – świata, który Barszczewskiego fascynował i który dokumentował,  już nie ma, stąd tytuł – „Utracony świat” – zatrzymany jedynie na kliszach w kolorze sepii.

Utracony świat. Leona Barszczewskiego podróże po XIX wiecznej Azji Środkowej nie jest lekturą łatwą, polecam ją jednak miłośnikom biografii ludzi niezwykłych i przez szacunek dla  benedyktyńskiej pracy jej Autora – Igora Strojeckiego.

Na koniec raz jeszcze oddam głos Leonowi Barszczewskiemu. Niech jego słowa  staną się dla nas u progu nowego 2017 roku przyczynkiem do refleksji: Wszystko można pokonać na świecie dobrym słowem i serdeczną prostotą, nie zaś dumą i pychą”.

recenzja: Majka Em



Utracony świat. Podróże Leona Barszczewskiego po XIX-wiecznej Azji Środkowej, autor: Igor Strojecki, wydawnictwo: Bezdroża, 2016