Mam przed sobą książkę niezwykłą, która bez wątpienia ma dwóch bohaterów. Pierwszy – to jej Autor: Igor Strojecki, drugi – to jego pradziad, Leon Barszczewski.
Igor Strojecki dokonał rzeczy mozolnej, drobiazgowej i trudnej – odnalazł i zebrał spuściznę swego sławnego ( a dziś - niestety – zapomnianego) przodka, z niezwykłą starannością ją uporządkował, opracował i opublikował w postaci książki pod znamiennym tytułem „Utracony świat”!
Życiem i tym, co osiągnął oraz pozostawił po sobie Leon Barszczewski można by obdzielić kilka osób! Jako oficer armii carskiej ( pamiętajmy, że mowa o czasach, gdy Polska jest pod zaborami) przeniesiony zostaje do Turkiestanu, gdzie pozostaje 21 lat (1876-97)z pasją oddając się poznawaniu i eksploracji rozległych i w większości jeszcze niezbadanych terenów Azji Środkowej; Pamir, Ałtaj, Buchara, Samarkanda, Turkiestan , ale i Afganistan, Chiny i Mongolia – przemierzył je w trakcie kilkudziesięciu ekspedycji wzdłuż i wszerz. W wielu z tych miejsc był pierwszym Europejczykiem, który pojawił się w zagubionych pośród dzikich, majestatycznych gór kiszłakach ( wioskach). [W jednej z nich napotka chatkę buddyjskiego kapłana, który widzi człowieka pierwszy raz od… pięćdziesięciu lat!] Wykonując polecenia wojskowe bada możliwość górskiego przejścia między Afganistanem i Indiami. Penetrując azjatyckie góry wielokrotnie korygował dotychczasowe mapy, nanosił nowe drogi, badał górskie jeziora i źródła, przede wszystkim jednak oddając się największej pasji swego życia – odkrywaniu i badaniu środkowoazjatyckich lodowców. Leon Barszczewski jest ich pierwszym pozaeuropejskim badaczem i najwybitniejszym dziewiętnastowiecznym znawcą.
Z kolejnych wypraw przywozi okazy flory i fauny (czosnek Barszczewskiego, który rozkwita na wiosnę białym kobiercem pośród leśnego runa nosi nazwę na cześć jego odkrywcy), równolegle z geograficznymi prowadzi też badania geologiczne i archeologiczne. Zbiór jego wykopalisk z okolic Samarkandy w XIX wieku uznawany był za największą prywatną kolekcję starożytności regionu Azji Środkowej, którą jeszcze za życia przekazał nieodpłatnie do Muzeum Historii Samarkandy.
Łatwiej byłoby napisać, czym się Barszczewski nie zajmował, bo interesowało go absolutnie wszystko! Na jednej ze stron książki aż jedenaście(!) linijek zajmuje wyliczenie tego, co Barszczewski odkrył w samym tylko okręgu Samarkandy; złoża rudy żelaza i ołowiu, srebro i węgiel kamienny, turkusy i kryształy górskie, złoto i wiele, wiele, wiele innych.
Barszczewski biegle władał rosyjskim, turkmeńskim, tadżyckim, arabskim i uzbeckim, poznał też lokalne języki i ich narzecza, co pozwoliło mu nawiązywać bliższe relacje z półdzikimi ludami azjatyckiego świata na końcu ówczesnej cywilizacji.
Leon Barszczewski to nie tylko podróżnik i badacz, ale przede wszystkim piękny człowiek. Jako pierwszy bodaj Europejczyk zwraca uwagę i jest pełen współczucia dla trudnego położenia muzułmańskich kobiet, ze swych oszczędności pomaga polskiej diasporze ( byli zesłańcy, po zsyłce osiedleni w Turkiestanie) doposażyć kościół katolicki. W swych wędrówkach nigdy nie pozostaje obojętny na los potrzebującego człowieka i gdy zachodzi taka potrzeba, przerywa pracę badawczą i leczy mieszkańców wysokogórskich wiosek dzieląc się z nimi chininą i tym, co akurat posiada. Sam zresztą w swych Dziennikach (nielicznych, które ocalały) tak o sobie pisał bez cienia kokieterii: „Wiele razy wychodziłem cało z opresji, ale mój stosunek do mieszkańców był zawsze serdeczny, starałem się wniknąć w ich życie, zwyczaje i obrzędy, wierzenia i przesądy. Zjednałem sobie wśród nich wielu prawdziwych przyjaciół”. Chyba największym z nich był Tadżyk Jakub, który oddał Barszczewskiemu 19 lat swego życia jako jego niestrudzony przewodnik i wierny towarzysz wszystkich ekspedycji. Tak po latach wspominał swego pana: „Nigdy nie dał mi odczuć swej wyższości, (jego) skromność wprawiała mnie w zdumienie. Tylko człowiek prawdziwie wielki mógł być tak prostym, skromnym, uprzejmym, a jednocześnie ujmującym”.
Na okładce książki czytam, że Leon Barszczewski to bohater londonowski, to polski Indiana Jones. Trafne porównania! Ja dodałabym jeszcze: człowiek renesansu – niepospolity umysł o niewiarygodnie szerokich horyzontach, a przy tym pracowity i niezłomny.
Na koniec należy jeszcze wspomnieć , że poza rozlicznymi zainteresowaniami i poza miłością do lodowców, wielką pasją Leona Barszczewskiego była fotografia. Książkę ubogacają jego liczne zdjęcia, które dają wyobrażenie i przedsmak tego, jak przepotężną i groźną, ale i bajecznie piękną częścią naszego globu jest Azja Środkowa. Jego spuścizna fotograficzna, mimo że w większości zaginęła w zawierusze dwóch wojen światowych, stanowi dziś unikalny dokument życia codziennego i społecznego mieszkańców Azji Centralnej w XIX wieku. Dwadzieścia jeden lat spędzonych na środkowoazjatyckich ziemiach zaowocowało tysiącami klisz ilustrujących piękno gór, dolin, rzek, lodowców. Do dziś dotrwało ich zaledwie kilkaset. Podobnie z jego szkicami, notatkami i dziennikami – świata, który Barszczewskiego fascynował i który dokumentował, już nie ma, stąd tytuł – „Utracony świat” – zatrzymany jedynie na kliszach w kolorze sepii.
„Utracony świat. Leona Barszczewskiego podróże po XIX wiecznej Azji Środkowej” nie jest lekturą łatwą, polecam ją jednak miłośnikom biografii ludzi niezwykłych i przez szacunek dla benedyktyńskiej pracy jej Autora – Igora Strojeckiego.
Na koniec raz jeszcze oddam głos Leonowi Barszczewskiemu. Niech jego słowa staną się dla nas u progu nowego 2017 roku przyczynkiem do refleksji: „Wszystko można pokonać na świecie dobrym słowem i serdeczną prostotą, nie zaś dumą i pychą”.
recenzja: Majka Em
Utracony świat. Podróże Leona Barszczewskiego po XIX-wiecznej Azji Środkowej, autor: Igor Strojecki, wydawnictwo: Bezdroża, 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz