„W sklepach brakuje wszystkiego: od papieru toaletowego i mąki kukurydzianej po mleko, cukier, olej, mydła, szampony i inne detergenty. No, po prostu – wszystkiego!”
„Jajka kupuje się spod lady w sklepie żelaznym, po mleko trzeba ustawiać się w środku nocy”.
Dla starszego pokolenia Czytelników brzmi znajomo? Spieszę z wyjaśnieniem: To nie obrazek z zamierzchłych lat 80-tych ubiegłego wieku i końca PRL-u, choć rzeczywistość - niemal identyczna. Tym razem mowa o… Wenezueli AD 2015, w której Autor książki – Wojciech Ganczarek - spędził niemal rok. Ze skrzydełka dowiaduję się, że to absolwent fizyki teoretycznej i matematyki stosowanej. Brzmi poważnie, ale i czasem od życia w świecie nauki i poważnych artykułów dotyczących mechaniki kwantowej (!) trzeba wziąć urlop. Ganczarek wsiada na swój wiekowy dwudziestopięcioletni rower i przez półtora roku eksploruje Amerykę Łacińską. Książka, która stała się powodem niniejszych słów- „Upały, mango i ropa naftowa” wydana przez śląską oficynę Bezdroża, to owoc dziewięciomiesięcznej niespiesznej włóczęgi (?) po Wenezueli. Wraz z Autorem pedałujemy przez bezkresne wenezuelskie równiny i górzyste stany. Resztką sił w nogach i kołach (!) pokonujemy andyjskie przełęcze (3.625 m.npm!) i odpoczywamy na pocztówkowej urody karaibskich plażach. Zwiedzamy wielkie miasta i maleńkie wioski, nadmorskie plaże i andyjskie osady zagubione w gąszczu zieleni – słowem – jak pisze Ganczarek –„przestrzeń i wolność”. Myliłby się jednak ktoś, kto by oczekiwał kolejnej stricte podróżniczej książki z serii: „Byłem, zobaczyłem ( zwiedziłem), opisałem”. Ganczarek ma o wiele ambitniejsze plany! Podróż przez Wenezuelę daje powód do dokładnego poznania tego wielowymiarowego kraju, dlatego też oprócz bajowych widoków i zjawisk ( tęcza W NOCY!) dostajemy oszałamiającą, wieloaspektową prezentację wszystkich chyba obszarów życia tego egzotycznego bądź-co-bądź dla Europejczyka kraju. Polityka i gospodarka, historia i kultura, kastowość i religia i wreszcie rola kobiety i mężczyzny, a co za tym idzie – (szokujący) model rodziny, a wszystko to poparte dogłębną analizą Autora, podpartą przedrukami obszernych wywiadów z tamtejszej prasy. To dlatego na obwolucie książki stoi, że jest ona dla tych, „którzy nie tylko pragną POZNAĆ, ale i ZROZUMIEĆ”. Oddajmy głos samemu Autorowi: „Książka jest polifoniczna . rozpina się od uśmiechów codziennych spotkań po polityczne i gospodarcze analizy, socjologiczne teorie, przeplata wilgoć deszczu i smak kakao”, zaś ogląd spraw – jak pisze Autor – jest „nieobarczony prostymi stereotypami wyobrażeń o Wenezueli”.
Wenezuela to kraj o największych rezerwach ropy naftowej na świecie! Jak więc połączyć i zrozumieć to midasowe bogactwo z szalejącą inflacją, pustymi półkami, głodowymi płacami ( cena opony do samochodu to równowartość… trzech urzędniczych pensji!) i rekordową przestępczością?! Słowem – skoro jest dobrze, to czemu jest tak źle?! Oddajmy znów głos samemu Autorowi. By na to i inne pytania odpowiedzieć, trzeba poznać mechanizmy polityczno – ekonomiczne Wenezueli. Tak, wiem, nie brzmi to zachęcająco, ale zapewniam, że sposób, w jaki Ganczarek przeprowadza nas przez skomplikowaną i niejednoznaczną rzeczywistość tego odległego kraju budzi ciekawość, a potem zrozumienie. Ganczarek pokazuje i tłumaczy fenomen Hugo Chaveza, do 2013 roku prezydenta Wenezueli, jego politykę „rozdawnictwa”, subsydiów i dopłat, które uczyniły z obywateli rentierów naftowej bossy. Czy wiecie Państwo, że w XXI wieku istnieje kraj, w którym władza rozdaje mieszkania, pralki, telewizory, lodówki, gdzie działa Ministerstwo… Szczęścia, na czele którego stoi wiceminister ds. Wyższego Szczęścia Społecznego!!!? Nie, nie, to nie żart! Więc znów pytanie: Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?! Wojciech Ganczarek serwuje nam krótki ( i zrozumiały!) kurs ekonomii made in Wenezuela i pokazuje, że to kraj absurdów i kontrastów, w którym „ nic nie jest pewne i wszystko jest możliwe”. Oto kilka przykładów ( „smaczków”):
· właściciel hektarów ziemi, na której pasą się mleczne krowy, na co dzień używa (wystanego w kolejkach!) mleka w proszku, „bo na pastwisko za daleko, a to mleko [w proszku!] to władza rozdaje i taniej wychodzi” (!)
· w Caracas, stolicy kraju występuje największa dzielnica biedy w całej Ameryce Łacińskiej, z która kontrastują hektary luksusowych strzeżonych dzielnic.
· Gdy tylko są ( a są z rzadka!) dolary, kupuje się je po oficjalnym kursie – 6,30 boliwarów za jednego dolara i odsprzedaje na tzw. czarnym rynku za… 800 boliwarów (to kurs z października 2015 czyli z czasu, gdy powstawała niniejsza książka).
Oddajmy raz jeszcze głos samemu Autorowi: „Wenezuela opływająca w ropę nie dorobiła się solidnych podstaw dla krajowej gospodarki. Nad łatwym zyskiem nie ma kontroli, a zyski z eksportu surowca skupione w rekach rządu stają się żyzną glebą pod bujny wzrost korupcji, malwersacji finansowych czy zwykłej nowobogackiej beztroski”. I nieco dalej: „Szacuje się, że 84% wielomiliardowych zysków z ropy w latach 2003-2012 zostało zwyczajnie przejedzonych”.
Zostawmy jednak skomplikowane stosunki polityczno – ekonomiczne Wenezueli. Tym, co stanowi największą wartość każdej podróżniczej książki, a taką jest – mimo wszystko – książka Wojciecha Ganczarka, są ludzie i spotkania z nimi. W tej akurat materii „Upały, mango i ropa naftowa” wpisują się w żelazny schemat gościnności i uczynności względem przybysza z daleka. Wprawdzie mało kto widząc Autora na rowerze pedałującego w morderczym upale lub w niemal arktycznym zimnie jest w stanie uwierzyć, że widzi to, co widzi J; wszak Wenezuela to kraj, gdzie niezależnie od pustych sklepowych półek na drogach królują najnowsze modele Toyoty, Land cruiserów, Nissanów, Humerów, Jeep`ów ( Autor ironizuje: Samochody godne kraju pogrążonego w kryzysie”!). „Ja na rowerze to najdalej może do piekarni” – słyszy Ganczarek, ale gdy następuje pierwsza, a za nią kolejne awarie roweru, łańcuszek ludzi dobrej woli wydobędzie niemal spod ziemi brakujące części. Autor tłumaczy ów fenomen następująco: „W kraju, w którym codzienność zaskakuje nadzwyczajnymi uniedogodnieniami ludzie tym bardziej dbają o przyjezdnego. Przecież skoro im żyje się ciężko, a są już przyzwyczajeni, to jak ciężko musi być komuś z zewnątrz”.
W przydrożnych barach i pomniejszych sklepikach ( nigdy, co podkreśla Autor, w państwowych supermarketach!) sprzedawczynie pilnują pustych półek, ale klienta witają obowiązkowym promiennym uśmiechem i słowami: „Kochanie”, „Królu mój”, „Książę młody”…J
W swej podróży Ganczarek wielokrotnie zachwyca się niepospolitą ( i wciąż…poprawianą!) urodą kobiet, co nie przesłania mu prawdy o rzeczywistej ich pozycji w zdominowanym przez kulturę macho społeczeństwie. SAMICA ( spieszę wyjaśnić, że słowo to w tamtejszej kulturze absolutnie pozbawione jest pejoratywnego, polskiego wydźwięku) i MATKA – to dwie skrajne role przypisane wenezuelskim kobietom, ale do szczegółowych i precyzyjnych, wyczerpujących wyjaśnień w tej materii odsyłam do lektury książki.
Zresztą i Wenezuelczyk to mężczyzna obowiązkowo urodziwy, uśmiechnięty i mega-zadbany i tego kultu zewnętrznego piękna nie jest w stanie podważyć drugie dno wyłaniające się w tamtejszej rzeczywistości. Każdy Wenezuelczyk ma 7 miłości: Bóg, mama, równina, kobieta, dzieci, koń i pies. Zdumionych tą hierarchią odsyłam do książki, która wyczerpująco odpowie na wszelkie wątpliwości!
O systemie wartości w tym – co by nie rzec- zdemoralizowanym społeczeństwie dużo mówi pewien „eksperyment”; poproszono Szwajcarów, by dopisali antonim do słowa: cwaniak. To „człowiek honoru, uczciwy, itd.” Dla Wenezuelczyka jednak to: frajer i głupiec”!!! Ganczarek tłumaczy, iż takie postrzeganie to nie kaprys czy zachcianka, lecz konieczność i dodaje: „ Tu [w Wenezueli] przebiegłość przyjmuje się za cnotę, a chytrość darzy się rozumem”.
Dalej, cytując za Autorem, Wenezuela to kraj samych NAJ: najwięcej ropy, najdłuższy most, najwyższy wodospad, najpiękniejsze kobiety, ale i… największe zadłużenie i najmniej odpowiedzialny rząd!
Na zakończenie wzruszający akcent polski; W trakcie swej wielomiesięcznej podróży Autor spędził Boże Narodzenie u jednej z miejscowych rodzin. Jedną z krewnych była wiekowa Polka, która opuściła ojczyznę 70 lat temu. Poza słowem „dobrze” nie pamiętała już nic. Jakież więc było zdumienie i wzruszenie Autora, gdy podczas śpiewania kolęd staruszka w całości i bez pomyłek odśpiewała „Wśród nocnej ciszy”, „Bóg się rodzi” i „W żłobie leży” J.
I jeszcze jedno…zakończenie ( na pewno już ostatnieJ). Pora wyjaśnić, dlaczego tytułowe upały, mango i ropa według Autora są trzema największymi przekleństwami Wenezueli. Nie, nie, tego jednak nie zdradzę, w zamian zachęcając gorąco do lektury książki, dzięki której nie tylko POZNAMY piękny kraj pięknych ( i szczęśliwych?) ludzi, ale i go ZROZUZMIEMY.
recenzja: Majka Em
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz