Za czasów mojego dzieciństwa sale kinowe zapełniały się do ostatniego miejsca, gdy na ekranie pojawiał się film, którego akcja działa się na tzw. Dzikim Zachodzie. Dziś moja ciekawość świata została przereorientowana w kierunku tzw. Dzikiego Wschodu rozpiętego pomiędzy morzami - Czarnym i Kaspijskim, który od lat mnie fascynuje, dlatego z ogromnym zaciekawieniem sięgnęłam po książkę o intrygującym tytule „Pijany martwym Gruzinem”. Jej autorem jest Witold Gapik, który sam o sobie pisze, że jest „wędrownym kupcem, podróżnikiem i łowcą przygód”.
Gap to po uzbecku „rozmowa”, zatem GAPIK to gaduła J, jak wywodzi Autor i dodaje: „Do mojego charakteru i mentalności pasuje jak ulał” , a mnie tylko pozostaje się z tym zgodzić i potwierdzić, że Autor jest nie tylko bystrym obserwatorem, ale i niezrównanym gawędziarzem, który pisze tak, że nie sposób się od jego książki oderwać, a często – trudno jest przestać się śmiać, chichotać, a potem turlać ze śmiechu!!! J
„Pijany martwym Gruzinem” to zbiór luźno powiązanych z sobą wspomnień z dziesięciu lat biznesowych podróży Gapika po sześciu postsowieckich republikach ( Uzbekistan, Kazachstan, Tadżykistan, Azerbejdżan, Armenia, Gruzja) zamkniętych w sześciu rozdziałach, z których każdy składa się z mnóstwa maleńkich, wyodrębnionych podtytułami części. „To chleb upieczony z kilku gatunków mąki” (dodałabym: mąki najprzedniejszej jakości), to „osobisty obraz świata, który widziałem swoimi oczyma, poczułem na własnej skórze. (..) To MOJA Azja Środkowa i Kaukaz”.
Niewątpliwą zaletą książki jest fakt, że Witold Gapik jest nie tylko jej autorem. On jest jednym z bohaterów, jak sam pisze- „swój między swoimi”; wszak w tamtym regionie świata ma wielu przyjaciół, w wielu domach traktowany jest niczym brat.
„Pijany martwym Gruzinem” jest niekończącym się kalejdoskopem ludzi, miejsc i zdarzeń; W Uzbekistanie Gapik prowadzi nas w zaułki starego miasta Buchary, Chiwy czy Samarkandy, w dzielnice koranicznych uczelni (medres), zagląda do sklepików i na bazary, gdzie brylują „bazarowi biznesmeni, mistrzowie naciągactwa”. Uwiedzeni od pierwszego słowa, pełni zachwytu i zaciekawienia wędrujemy za Autorem nawet na komunalne cmentarze i do rzemieślniczych warsztatów wyglądających jakby czas się w nich zatrzymał, a jedyną cywilizacyjną zmianą jest goła żarówka u sufitu zamiast świeczki.
Ale myliłby się ten, kto by uważał, że na uzbecką ( i pozostałe) rzeczywistość Gapik spogląda z wysoka swego cywilizacyjnie umocowanego „na Zachodzie” pochodzenia. Wnikliwie i ze znawstwem ukazuje i tłumaczy różnice kulturowe i religijne między Zachodem a Wschodem, uzasadnia, dlaczego w azjatyckim porządku świata nasza demokracja, z której tak jesteśmy dumni, nie ma racji bytu. Polecam refleksje Autora o pośpiechu, w jakim żyjemy i jak nas odbierają ludzie Kaukazu i bliskiego Wschodu oraz jak bardzo różni nas stosunek do bogactwa ( „nasza” ostentacja i ekshibicjonizm versus „ich” skromność), Gorąco polecam uważnej lekturze!!!
Kazachstan wypełnia szczelnie drugi z rozdziałów książki. Setki kilometrów bezkresnego stepu pozbawionego dróg, to dla Europejczyka istne piekło, zaś dla Kazacha – „nieograniczona swoboda i wolność” i to jest przestrzeń, w której – jak zauważa Autor - Polacy i Kazachowie mają wiele wspólnego, łączy nas bowiem… „niesubordynacja wobec przepisów i umiłowanie wolności”. Ale czy tylko? Sami Państwo zdecydujcie, gdy czytamy takie oto zdanie: „Modny garnitur, zegarek wielkości czołgowego szybkościomierza i potężne auto”. O kim mowa? J
Proszę jednak nie myśleć, że „Pijany martwym Gruzinem” to wyłącznie zbiór wnikliwych obserwacji i poważnych porównań. O nie! Wystarczy przeczytać, w jakich okolicznościach obywała się nocna podróż przez kazachski step i jak jej bohaterowie przetrwali przymusowy postój ( brak benzyny) na nocnym mrozie! J Wystarczy doczytać o pamiętnym locie kukuruźnikiem, w którym na wysokości 1000 metrów „zrobiło się chłodno, a potem było już tylko gorzej”. J A przepyszna scena przekazania tadżyckiemu policjantowi łapówki w postaci… luksusowego bidetu z samoopadającą klapą?! O nieba! Na samo wspomnienie tych i pozostałych przygód śmieję się w głos!!!!!!! J
Czy to wszystko? Ależ skąd! Wszak Gapik pisze o sobie, że jest podróżnikiem i łowcą przygód, tyle że wygląda na to, że to nie on przygody łowi, lecz one zławiają jego! Dwukrotnie aresztowany, tyleż samo wciągnięty okolicznościami w przemyt sporej gotówki. Absolutnie trzeba przeczytać, GDZIE przemyca nasz biznesmen 20 tysięcy dolarów i CZYM odjeżdża 250.000 dolarów przez nielegalną granicę! Nocny rajd do Samarkandy z trupem dziadka upojonego wcześniej solidną porcją bimbru to gotowy scenariusz filmu J( dla dokładności: sceny z trupami w roli głównej odbędą się jeszcze dwa razy i – przepraszam- ale za każdym razem wywołują ataki niepowstrzymanego śmiechu!), podobnie jak przepyszna scena „uczty” odbywającej się na tadżyckim lotnisku. Zamiast planowanego odlotu mamy „odlot” „połączonych sił światowej międzynarodówki”, która zatonęła w oparach mocnych procentów i absurdu, na końcu zaś na placu boju (pobojowiska) pozostała… Szwecja, Polska i były Związek Radziecki! Wiele, wiele razy „umęczona wątroba (Autora) błagała o chwilę oddechu’, ale jak tu odpocząć, kiedy „zakuska i zapojka” to podstawowe elementy rzeczywistości KAŻDEJ z sześciu nacji, z którymi Autor prowadzi wieloletnie interesy i umacnia (!) przyjaźń.
Aslambek, Zurab, Dawid i Dato, Ahmed, Rasim, Azad i Chazar i wreszcie Rizabek – przepyszne typy, gorące serca i bizantyjska wręcz skłonność do opicia każdej nadarzającej się okazji. Polowanie, lot, podróż autem, odwiedziny ( „Do samochodu wkroczyłem jeszcze z fasonem, potem umarłem”J ) i bakały wina, morze samogonu, stakały gorzałki, piwo i szampan oraz szlachetny armeński Ararat. Nie jestem entuzjastką żadnego alkoholu, ale szelmowskie i lekkie pióro mistrza Gapika sprawia, że miejsce oburzenia zajmuje coraz głośniejszy śmiech . Mimo że lekturę książki już zakończyłam( jaka szkoda!), wciąż nie potrafię rozstrzygnąć, czy to, co czytałam tonie bardziej w oparach absurdu czy alkoholu?! Chyba obu jednocześnie, zakończę zatem ten nierozstrzygnięty dylemat słowami Autora, za Gombrowiczem: „ Bywa, że sobą zdumiewam siebie”. J
Wschodnim bachanaliom towarzyszą przepyszne dialogi oraz nieodłączne anegdoty, dykteryjki i żarty. Wielu z nich nie ośmieliłabym się powtórzyć, ale polecam dowcip o urodzinach mózgu!!! J
I wreszcie gruzińskie gaumardżos – czyli toasty. Czy wiecie Państwo, że w Gruzji nad przebiegiem supry czyli biesiady czuwa tamada- mistrz toastów i… prowadzenia stołu!? To kolejny powód, by sięgnąć po książkę; koncepty ubrane w słowa, choć podlane ( a często – zatopione!) w procentach, wznoszą się na wyżyny językowych możliwości. I znów: dla zaciekawienia Czytelnika – proszę sprawdzić, co znaczył i jak został przyjęty toast Autora „za bijatykę, kłamstwo i kradzież” J.
Książką „Pijany martwym Gruzinem” jestem tak urzeczona , że mogłabym o niej pisać i pisać… Na koniec – słów kilka o dwóch ostatnich rozdziałach i miejscach, które skradły serce Autora i moje! To Armenia i Gruzja, dwa przepiękne rozdziały o dwóch niezwykłych miejscach i ich mieszkańcach. „Jesteśmy jedynie środkowoeuropejskimi młokosami przy liczącej kilka tysięcy lat kulturze Armenii” - pisze Autor i trudno się z nim nie zgodzić. Piękny i wzruszający opis obchodów Wielkanocy w Gruzji czy urzekająca klimatem uczta nad armeńskim jeziorem Sewan w blasku gasnącego dnia i przy dźwiękach starej ormiańskiej pieśni wygrywanej przez bezdomnego flecistę – to jedna z najpiękniej odmalowanych piórem scen literackich.
Na koniec: powtórzę za gruzińskimi przyjaciółmi Autora życzenia dla każdego z nas, którzy rodzimy się i nieuchronnie podążamy ku kresowi. Życzę Państwu i sobie, by „starość [nasza] była niczym zachód słońca- ciepła i długa”. J
GAUMARDŻOS, Mistrzu Pióra! J Jestem upojona, przepraszam: urzeczona Pańską książką. Liczę, że CD ( jednak) N.
recenzja: Majka Em