„Zakochani w świecie” – czy można przejść obojętnie obok książki, która wabi takim tytułem? Nie można. Dlatego mimo że o Indiach przeczytałam już kilka ciekawych podróżniczych relacji, przed kilkoma miesiącami sięgnęłam po książkę Joanny Grzymkowskiej – Podolak „Zakochani w świecie. Indie”. I nie zawiodłam się, czego dowodem- dość obszerna „recenzja” zamieszczona na blogu mojej córki. Tym razem Joanna Grzymkowska – Podolak wydała drugą ze swych książek- wspomnień „Zakochani w świecie” poświęconą dwumiesięcznemu pobytowi w Malezji Jej i Jej męża, którego barwne zdjęcia stanowią istotne dopełnienie treści.
Od czego zacząć? Od Malezji czy Autorów? Chyba jednak od autorów. To dziennikarsko – operatorskie małżeństwo. Ich życiowa dewiza brzmi: „Z marzeniami i robieniem ważnych rzeczy nie ma sensu czekać”, dlatego swój czas dzielą na zawodowe obowiązki i poznawanie ( oraz smakowanie) świata. Pani Joanna pisze: „Podróże to kawałki naszego życia. Te wyjątkowe”, podczas których eksplorują świat, ale i dowiadują się o tym, „jak nam samym z sobą i ze sobą razem jest”.
Jeśli polecam gorąco lekturę książki „Zakochani w świecie. Malezja”, to z dwóch głównych powodów; po pierwsze – by poznać odległą i dla większości Polaków wciąż egzotyczną Malezję i by doświadczyć, jakim fajnym pełnym przyjaźni małżeństwem są jej Autorzy.
Teraz słów kilka o Malezji. Przede wszystkim olśniewa i onieśmiela swym rozmachem i nowoczesnością. Stolica Kuala Lumpur to miasto, w którym przybysze z Polski czują się… technologiczne zagubieni, by nie rzec – zacofani! Ale Malezja to także prastara dżungla licząca ponad 130 mln lat! (dla porównania: najstarsza piramida egipska ma lat..5 tysięcy!). Malezja to gustowna mieszanka architektury, kultury i narodowości, gdzie współistnieją trzy nacje: Malezyjczycy, Chińczycy i Hindusi. To chyba jedno z ostatnich miejsc na świecie, gdzie obowiązuje surowy zakaz publicznego… całowania się, gdzie wystawia się drakońskie grzywny za zanieczyszczanie przestrzeni publicznej i gdzie – jak czytamy – obok ortodoksyjnych muzułmanek paradują Chinki ubrane w skąpe spódniczki.
LUDZIE. Ci mijani na ulicy, poznani na chwilę i na dłużej – i w Indiach, i w Malezji niemal zawsze życzliwi, uśmiechnięci, skorzy do bezinteresownej pomocy, ciekawi przybyszy z dalekiego świata. To przypadek? Chyba nie. Wierzę, że do człowieka wraca to, co sam z siebie daje. Podolakowie dają poznawanym ludziom swą intensywną, ale nie natrętną ciekawość. Już podczas lektury książki po Indiach zwróciło moją uwagę, że Jarosław , gdy chce zrobić komuś zdjęcie, zawsze pyta wpierw o zgodę. Joanna pisze o mężu: „Jarek patrzy najpierw sobą, potem aparatem”, a pod jednym ze zdjęć: „Gdy się uśmiechasz do innych, uśmiechy wracają”. I to z pewnością tłumaczy ich szczególną łatwość w przełamywaniu międzyludzkich barier. Sami otwarci, pogodni i szczerze zaciekawieni drugim człowiekiem („Oglądamy lub podziwiamy, ale nigdy nie oceniamy”) sprawiają, że ludzie im to samo oddają; Natalia z hotelu, która po dwóch dniach zaledwie dniach znajomości pożycza im pieniądze na bilet, sprzątaczka w metrze, która bez słowa pomaga kupić bilet, kobieta z plemienia Orang Asli, która widząc niemy zachwyt Joanny obdarowuje ją swym grzebieniem. Przeczytaj, Drogi Czytelniku, ile może zdziałać jedno słowo: tamilskienandrin czyli „dziękuję” wypowiedziane przez Joannę w hinduskiej gospodzie; to zaledwie kilka z postaci ( i sytuacji), które warto poznać za sprawą tej uroczej książki. Ale spotkania z ludźmi są nie tylko wzruszające. Są także zabawne i przekomiczne. Polecam absolutnie fragment o podróży górskimi serpentynami z kierowcą w… dość zaawansowanym wieku, którego prawo jazdy było nowiutkie niczym wiosenny listek. Polecam przepysznie odmalowane komiczne spotkanie z Chińczykiem, który 20 lat temu pracował z Polakami i zapamiętał jedynie: „Na źdrowie!” Podolakowie mają nie tylko dar obserwacji, ale i spore poczucie humoru na własny temat. „Uwielbiamy śmiać się z siebie”- pisze Joanna, a ja jako dowód polecam małżeński „armagedon”, który sprawił, że jedną z największych atrakcji Malezji małżonkowie zwiedzali… oddzielnie. Ba, nawet wracali dwoma taksówkami, na koniec jednak „postanowiliśmy się jednak nie rozwodzić i dalej podróżować razem” J J. No i jak takich nie polubić? J
Dwa miesiące spędzone w Malezji przez Podolaków były niezwykle intensywne. Podróżnicy poznali nowoczesne miasta i prowincję, odwiedzili buddyjskie świątynie i meczety. Zachwycali się pocztówkowymi i aż nierealnymi w swej rajskiej urodzie plażami oraz plantacjami herbaty i… truskawek. Odbyli ekscytujący „spacer” (canopy walk), po kładkach szerokości ok. 30 centymetrów wiszących ponad 600 metrów nad urwiskiem. Najsilniejszym jednak przeżyciem wydaje się miesięczna wyprawa na Borneo, gdzie podróżnicy odwiedzają ośrodek rehabilitacji orangutanów ( przy okazji: czy wiedziałeś, Czytelniku, że aż 97% genów mamy wspólnych?!), eksplorują jaskinie i szukają dróg, by dotrzeć do long houses, długich domów łowców głów. Tym jednak, co pozwoliło Im ( i nam, czytelnikom) przeżyć „strzał adrenaliny”, magiczny zachwyt, ale i przerażający, wręcz pierwotny lęk był trekking po prastarej, potężnej , groźnej i nieprzeniknionej dżungli sprzed stu trzydziestu milionów lat.
Podolakowie konfrontują swój racjonalny ogląd świata i stosunek do rzeczywistości z wiarą tutejszych ludzi w magię i duchy i trzeba przyznać, że są to doznania niezwykle silne i niemal metafizyczne, zaś ich lektura skłania do refleksji. Absolutnie polecam. Podolakowie dwukrotnie eksplorują pierwotny las, który zachwyca i przeraża, uczy pokory i szacunku dla natury.
Tym, co według mnie podnosi wartość książki „Zakochani w świecie. Malezja” jest szczerość i autentyzm jej Autorki. Joanna nie zgrywa podróżniczki, która na podróżach „zjadła zęby”, przeciwnie - uczciwie przyznaje, jak bardzo boi się ekstremalnych sytuacji ( vide: canopy walk) i.. szczurów. Gdy małpa atakuje Jej męża, zwyczajnie ucieka ( czego wstydzi się potem ogromnie), a gdy załamanie pogody uniemożliwia powrót z dżungli, Joanna pisze otwarcie: „Panikowałam i traciłam rozsądek(…). Bałam się strachem, którego wcześniej nie znałam”. W każdej z tych trudnych sytuacji mąż okazuje się wsparciem i opoką, dlatego też Joanna pisze żartobliwie, ale całkiem szczerze, że w rankingu na najlepszego męża, Jarosław zajmuje wciąż i niezmiennie 1 miejsce. J ( Przeczytajcie Państwo fragment, JAK Jarosław cieszy się, gdy żonie udało sie w końcu pokonać strach i przejść po wiszącym i rozkołysanym moście na drugą stronę!)
Podróże z rzadka przebiegają według ustalonego wcześniej planu. Doświadczają tego i Podolakowie. Przygotowani do wyjazdu do Kambodży, w jednej sekundzie zmieniają kierunek podróży, gdy w Internecie pojawia się kusząca promocja lotu do… Malezji. Już na miejscu wiele razy muszą zmieniać swe plany, bo – pora monsunowa i ulewne kilkudniowe deszcze uniemożliwiają realizację wcześniejszych zamierzeń ( pozostaje tylko wrócić do pokoju i przespać frustrację, bezczynność, deszcz i resztę dnia), bo – kierowca busa wysadza nie-tam-gdzie-trzeba, tymczasem z nieba równo leje (wiadomo - pora monsunu), a nasi podróżnicy są nieludzko zmęczeni i głodni. Innym razem- po wielodniowych poszukiwaniach łowców głów w rozsianych po dżungli wioskach, gdy wydaje się, że los sprzysiągł się przeciwko nim, przypadkiem (?!) odnajdują poszukiwanego człowieka w …miejskim szalecie! W tej podróży po Malezji i jej największej wyspie- Borneo Podolakowie zaliczają dni, kiedy nic się nie układa, a małżeńska kłótnia o nic wisi na włosku i dni, tak gęste od zdarzeń, że sprawiają wrażenie, „jakby trwały od kilku dni” ( Jarosław).
Wielu wątków tej interesującej i pouczającej książki nie przytoczyłam. Celowo ominęłam wątek dewastacji środowiska naturalnego, gdzie odwieczna prastara dżungla przegrywa z ludzka chciwością, świadomie pominęłam przebogaty wątek kulinarny, by tym goręcej zachęcić do lektury wszystkich smakoszy i degustatorów „kuchni świata”. A jest w tej materii Malezja miejscem szczególnym, skoro – jak pisze Joanna – jedzenie to wielka namiętność Malezyjczyków, którzy „rozpieszczają się kulinarnie”. Trudno zatem się dziwić, że wiele dni Podolakowie kończą „obżarci i szczęśliwi”. JJ
Każda podróż ma swój początek i kiedyś się kończy. Książka także. Dodam – książka niezwykle pięknie i starannie wydana przez EDIPRESSE. Po dwóch miesiącach poznawania świata i zakochiwania się w nim – bez końca, Joanna wygłasza pean na cześć… łóżka, które „nie jedzie, nie buja i jest WŁASNE, zachwyt WŁASNĄ łazienką z WŁASNYM sedesem” i kończy słowami Jacka Pałkiewicza, którymi „Mistrz” „namaścił” małżonków- podróżników przed wyprawą: „Życie daje każdemu tyle, ile sam ma odwagę sobie wziąć”.
Pani Joanno, panie Jarosławie – czekam na kolejną wyprawę Państwa , by w wygodnym i WŁASNYM J fotelu móc przeżyć z Wami kolejną przygodę i znów zakochać się w kolejnym skrawku świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz