Ta
książka od samego początku budziła mój zachwyt i sporą
ciekawość!
Głównie
za sprawą okładki i fotografii, które czynią z niej nie tylko
książkę podróżniczą, ale również piękny album.
Także
dlatego, że jedną z książek, do której wracam co jakiś czas,
jest ta opisująca antarktyczną wyprawę Shackletona, w której sól
wrzyna się w każdy milimetr skóry a nieustająca walka z żywiołem
rzeźbi charakter.
„Nocna
żegluga w Cieśninie Bransfielda była możliwa tylko przy
nieustannej obserwacji radarowej. Około 6 rano delikatnie zaczęło
się rozwidniać. Niezwykle subtelny pastelowy błękit nieba,
idealna widoczność. Na horyzoncie majaczy 11 gigantycznych gór
lodowych. Większość z nich to prostopadłościany długości
kilkuset i wysokości kilkudziesięciu metrów. Po wschodniej stronie
„Stary” zostawia Elephant Island. To właśnie stamtąd
Shackleton ruszył małą szalupą przez lodowaty ocean na Georgię
Południową, by zorganizować ratunek dla swoich ludzi. Udało im
się. Choć w czasie wyprawy stracili statek „Endurance”, a po
trzyletniej nieobecności świat spisał ich na straty, wszyscy
ocaleli i wrócili do domu.” (str. 86)
Mimo
to musiała czekać na mnie dość długo...
Gdy
jednak zaczęłam ją czytać, rzeczywistość przestała istnieć. A
rzeczywistość była szpitalna, więc tylko solidna porcja
literatury mogła spowodować, że zaokrętowałam się na „Starym”
i zapomniałam, gdzie jestem.
Tak
naprawdę do końca nie dowierzałam, że płynę z tak młodym
zespołem, który dzięki swojemu uporowi i determinacji zrealizował
projekt niemal niemożliwy.
Bo
czy marzenie, od którego wszystko się zaczęło- by wybudować
własny jacht i popłynąć nim dookoła świata, gdy pora na studia
i pierwsze kroki w dorosłość- może się zamienić w
rzeczywistość?
Ile
przeszkód trzeba pokonać, ile beczek soli razem zjeść, by
wzajemna lojalność, duch zespołu przeprowadziły bezpiecznie jacht
- z najmłodszymi Polakami w historii - dookoła Ameryki
Południowej, przez Horn i na Antarktydę?
„Wieczorem
w dzienniku Jacka pojawia się nowy wpis: „ Podróż jest taka
piękna. Droga niebywale mnie pociąga. „Być w drodze”- to
zaklęcie. Myślę, że kiedy raz wyruszysz, zmieniasz się na dobre.
Nosi się w sobie tęsknotę za nowym horyzontem, odkryciem, nowymi
myślami, które przychodzą w drodze. Żeby naprawdę podróżować,
nie można oglądać wszystkiego przez szybę. Otwierasz się,
chłoniesz nastrój, historie ludzi, ale też dajesz siebie.” (str.
125)
Owo
poczucie głodu odkrywania nowych lądów, materializuje się w
postaci kolejnego spektakularnego osiągnięcia, jakim było
przepłynięcie legendarnego Przejścia Północno- Zachodniego, z
Atlantyku na Pacyfik- przez najmłodszą ekipę na świecie!
Lektura
przygód „Starego” i jego załogi to rejs przez błyskotliwą
narrację, krajobrazy jakich większość z nas nie widziała i boi
się chcieć zobaczyć. Słychać salwy śmiechu, czasem irytację
wzajemnym towarzystwem, brawurę, którą tępi wiek i nienasycony
apetyt na życie.
Książka
z kategorii nie tylko książek podróżniczych, ale i poradników
motywacyjnych. Jeśli wydaje Ci się, że czegoś nie uda Ci się
zrealizować, osiągnąć, a otoczenie będzie dyskretnie stukać się
w czoło, przeczytaj tę książkę!
Nie
lubisz czytać książek?
Obejrzyj
film dołączony do książki, a zmienisz zdanie.
Jedyną
„pretensję” jaką mam do „Starego”, Młodych i Morza, to że
podczas pierwszej wyprawy w ekipie brakło Konstantego Kulika.
Ciekawość krajobrazów, które zatrzymałby w kadrze, nie daje mi
spokoju!
Polecam!
Dla młodych, starych i tych, którzy myślą, że MOŻE warto
spróbować, ale się boją!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz