W
mojej biblioteczce jedną z półek zajmują wspomnienia i
dzienniki z podróży, w których specjalizuje się
śląska oficyna Bezdroża.
Piotr
Strzeżysz to nazwisko, które zna każdy pasjonat
podróży – własnych i cudzych, małych i dużych. Jego
„Campa w sakwach” to klasyka literatury
podróżniczej. Gdy więc ujrzałam nazwisko: Strzeżysz ,
byłam przekonana, że za moment wyruszę w kolejną rowerową
podróż po bezkresnym świecie.
"Powidoki" to
jednak inny typ literatury; Autor wprawdzie przenosi czytelnika
do Indii i na Islandię, jesteśmy przez chwilę na Alasce i w
Kanadzie, ale to nie literatura stricte podróżnicza. To
reminiscencje, wspomnienia, okruchy tego, co przewinęło się przez
lata podróży przez życie Autora.
Czasem
tak bywa, że los staje w poprzek naszych planów i – jak w
przypadku Piotra Strzeżysza – poważna kontuzja kolana
uniemożliwiła kolejną wyprawę. Prawdziwy globtroter (
rowerowy globtroter!) „is still on the road” (
wszystkie cytaty- za Autorem), dlatego zamienia on (
przymusowo!) siodełko na krzesło, kierownicę na pióro i
zanurza się – a my wraz z nim – w świecie podróżniczych
wspomnień.
Widzimy
małego Piotrka, który dzięki księdzu z rodzimej parafii wyrusza
na pierwszą samodzielną ( i bez wiedzy rodziców!!!) rowerową
wyprawę na…południe Polski. „Wyciągnąłem przed
siebie ufnie rękę i wtedy (…) świat dotknął mnie, a ja
dotknąłem świata” – wspomina.
Kolejna
znacząca wyprawa – rowerowa, jakżeby inaczej! – do Hiszpanii-
jako nagroda w corocznym konkursie organizowanym przez Henryka
Sytnera i radiowa Trójkę. ( polecam gorąco: Robert
Maciąg – „Henryka Sytnera „Wakacje na dwóch
kółkach”.)
Piotr
Strzeżysz wspomina: A ponieważ „w tamtej
rzeczywistości nic nie wydawało się zwyczajne ( czasy
PRL-u – przyp. autorki recenzji), wszystko było nowe –
zapachy, dźwięki, obrazy (..) na nowo mnie kształtowały,
poszerzały mój prowincjonalny mały światek”. I
dalej: A ponieważ „tamten wyjazd rozbudził we
mnie jeszcze większą potrzebę włóczenia się po świecie,
poznawania, bycia w drodze, (…) przez kolejne dziesięć lat
zajeździłem trzy rowery, przejechałem tysiące kilometrów i
byłem szczęśliwy”.
Zanim
wyruszymy w dalszą część wspomnień Autora, krótka dygresja.
Tego, kto sięgnie po książkę Piotra Strzeżysza bez wątpienia
urzekną nie tylko miejsca, w które nas zabierze. Urzekające
w tej niewielkiej książeczce jest wszystko! Piękny papier w
kolorze ecru, piękny język, który w licznych miejscach bliższy
jest prozie artystycznej niż podróżniczej relacji. Ot,
chociażby jedna myśl wybrana - z trudem – spośród
wielu”: Wyszedłem, niezatrzymywany przez nikogo, a na tej
nieobecności, niezauważonej, przemilczanej, niebudzącej żadnego
zdziwienia, zbudowałem swoje chwilowe istnienie”.
Język
Piotra Strzeżysza jest subtelny, a zarazem trafiający w
sedno. Krótką kreską maluje intensywność świata, który
drażni i pobudza wszystkie zmysły. Czujemy, widzimy, smakujemy,
dotykamy hinduską rzeczywistość, w której „świat widzę w
innej skali, większy, czujniejszy, rozrośnięty, krzewiący się
bodźcami, które moje przyzwyczajone do względnego porządku zmysły
po prostu nie ogarniały.”
Dosytu
i zachwytu dozna ten, kto przeczyta przepyszne portrety
poznawanych przez lata podróży ludzi – starego Indianina ze
szczepu Tlingit, amerykańskiego sierżanta Simona, który z piekła
wojny w Zatoce Perskiej wyruszył na surową i odludną Alaskę czy
Czecha Petera, który „ od zawsze marzył o wakacjach na
Alasce. Odkładał pieniądze, a kiedy tu wreszcie przyjechał,
został na stałe. I teraz – jak powiedział – ma cały czas
wakacje”.
Urzekający
jest sposób, w jaki Piotr Strzeżysz patrzy na ludzi i język, jakim
ocala ich od zapomnienia. Każdy z dwudziestu rozdziałów
zapowiada motto. To kolejne perełki tej uroczej książki.
Piękne, mądre, znaczące – nie wyszły spod pióra autora, ale są
wynikiem wyboru jego niezwykłej wyobraźni.
Z
przyjemnością dotykam kolejnej i kolejnej kartki papieru,
przewracam następną i następną stronę i nie odrywam od nich
palców – jestem z nimi w ciągłym, zmysłowym kontakcie. Z
radością i zachwytem smakuję język, który rozlewa się przede
mną w strudze wersów bez końca i wracam do wspomnień.
Po
pierwszych młodzieńczych podróżach, które otworzyły
oczy Piotrka na świat, a świat stanął przed nim otworem,
towarzyszymy – już Piotrowi, który podejmuje roczną pracę
w Wielkie Brytanii w ośrodku dla osób niepełnosprawnych. Zarobione
pieniądze pozwalają ruszyć dalej.
Islandia…
Czy
wiedzieliście Państwo, że powstała tu pierwsza w świecie
szkoła pogłębiająca wiedzę o…elfach – Alfaskólinn,
a prezenty grudniowe roznosi nie jeden, lecz.. trzynastu św. Mikołów
tu zwanych gwiazdkowymi chłopcami ( jolasveinar)?!
„Powidoki” to
krótkie epizody z rozlicznych podróży nasycone gęstością
obserwacji ( ach, ten piękny język!), ale to także ( a może
przede wszystkim) spotkania z ludźmi. Bezimiennymi, a
zawsze życzliwymi. Wokół nas, w naszej codzienności zbyt
często zapominamy, ile dobra i bezinteresowności jest w nas.
Dopiero podróż uruchamia refleksję, że nie: „gość w
dom, Bóg w dom”, lecz jak mawiają Hindusi: „Gość w domu JEST
Bogiem”. Ktoś pomaga przeprowadzić rower przez górską ścieżkę,
ktoś proponuje rozbicie namiotu w swym ogrodzie, ktoś
bezinteresownie podwozi, ktoś odstępuje własny pokój na nocleg…
„Może
każde takie spotkanie, ci wszyscy przypadkowi ludzie na mojej drodze
zabierają jakąś cząstkę mnie, a ja zabieram cząstkę ich
i jedyne, co po nas pozostaje, to niewyraźne, rozmazane POWIDOKI”. (
podkreślenie moje).
Polecam
gorąco „Powidoki” tym, którzy lubią
zatrzymać siebie i pędzący czas, którzy potrafią delektować się
cudnej urody językiem, którzy – za Autorem – mogliby
powiedzieć: „Śnijmy więc swoje marzenia, realizujmy
swoje sny i ruszajmy w drogę”.
autorka: majka em
Powidoki, Piotr Strzeżysz, wyd. Bezdroża, 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz