361
dni w drodze, odwiedzone 27 krajów, między innymi Ameryka
Południowa, Azja i Nowa Zelandia.
Gdzie
diabeł nie może... dziewczyny pośle- można tak powiedzieć i
prawie tak właśnie nazywa się książka Justyny Minc i Pauliny
Pilch.
Na
szczęście próżno szukać w tekście dziewczyn stylu „deliryczno-
barokowego” - jaki charakteryzuje jedną z powieści pisarza z
Krakowa. Ale właśnie fragment prozy Pilcha, najlepiej oddaje to co
znajdziemy w tej podróżniczej książce - „wszyscy
lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan opowiada to jest
prawdziwe święto opowieści”.
Powstało
już mnóstwo historii o podróżach dookoła świata, czasami ma się
wrażenie, że wiele z nich zostało opisanych- więc nie ma się co
spodziewać wielkich fajerwerków- i tak właśnie jest tym razem- a
mimo to jest to lektura wciągająca, bardzo rzetelnie napisana i
dlatego zasługująca na polecenie.
Justyna
i Paulina nie ukrywają, że z góry założyły, iż będzie to dla
nich typowy gap year, że nie wyjeżdżają z Polski na stałe
ani nie zamierzają włóczyć się po świecie latami. „Zostawimy
wszystko i wyruszymy w nieznane, ale bez poczucia ucieczki, tylko ze
świadomością, że po roku wrócimy, bogatsze o nowe doświadczenia
i niezapomniane wspomnienia”- mówią, i takie właśnie
odczucia towarzyszyły mi podczas lektury ich opowieści, która
powstawała już w czasie podróży- na ich wspólnym blogu.
A
najważniejsze, że dziewczyny potrafiły przekazać swoje przeżycia
w sposób dostępny i umożliwiający wyobrażenie sobie ich przygód.
Nie
znajdziemy tutaj ekstremalnych przeżyć i scen mrożących krew w
żyłach, bo też nie tego typu była to wyprawa. Ale w zamian
dostaniemy bardzo ciekawy opis zwyczajów panujących w odległych
częściach świata, mnóstwo przydatnych informacji - dla tych którzy
chcieliby wybrać się w podobną podróż.
Jest
też wiele zabawnych historii, z których najbardziej przypadła mi
do gustu ta o zarekwirowaniu noża w Chinach(z racji tego, że
podobna przygoda spotkała mnie na lotnisku w Nowej Zelandii).
„Policyjnego
charakteru chińskiego państwa doświadczyłyśmy też na własnej
skórze. Przed wyjazdem z Polski od kolegów i koleżanek z pracy
Paulina dostała nóż. Uczciwie trzeba przyznać, że nie był to
scyzoryk, tylko potężny nóż campingowy z dwunastocentymetrowym
ostrzem (…) Milicjant skanujący plecak Pauliny zatrzymał bagaż i
zwołał zwierzchników. Na oczach zachwyconego obrotem sprawy tłumu
gapiów nóż został wyciągnięty z plecaka, a Paulina wysłuchała
długiej przemowy. Domyślamy się jedynie, że tyrada dotyczyła
zagrożenia, jakie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego
stanowi rzeczony nóż.(...) Uśmiechając się grzecznie, kiwałyśmy
tylko głowami i powtarzałyśmy no problem, z nadzieją, że
coraz liczniej zgromadzeni mundurowi zrozumieją, że chętnie oddamy
nóż władzom Państwa Środka i nie będziemy rościć sobie
żadnych pretensji w związku z jego konfiskatą. Tak łatwo jednak
być nie mogło. Gdy siedziałyśmy już w hali i czekałyśmy na
pociąg, milicjanci wrócili. Tym razem z dziewczynką potrafiącą
powiedzieć po angielsku problem, dangerous i come.
W ręce trzymała nasz nóż. W międzynarodowym języku gestów
nakazała Paulinie iść z mundurowymi. Okazało się, że całe
zajście musi zostać zaprotokołowane. Pod dyktando bardzo
utytułowanego oficera(o czym świadczyła niewątpliwie liczba
medali na jego piersi i pasków na epoletach) spisywano protokół.
Oczywiście po chińsku. Trwało to wieczność, a godzina odjazdu
pociągu, na który cudem zdobyłyśmy bilety, niebezpiecznie się
zbliżała. Dziewczynka stała i uśmiechała się radośnie,
niestety nie potrafiła wyjaśnić, co się dzieje. Pokazując na
nóż, powtarzała złowrogie dangerous. W końcu pojawił się
kolejny mundurowy, tym razem z poduszką z czerwonym tuszem. Na migi
pokazano Paulinie, że ma złożyć odciski palców na protokole. Po
chwili wahania zgodziła się. Kolejny milicjant pojawił się z
aparatem i obfotografował nóż a następnie przymierzył się do
wykonania kolejnego zdjęcia dowodowego, czyli portretu Pauliny z
nożem w ręce. Tu nasza cierpliwość się skończyła. Jednogłośnie
zaprotestowałyśmy. Ku naszemu zaskoczeniu wszyscy mundurowi,
łącznie z ważnym oficerem, kiwając głowami, przyznali nam
rację.” (str. 55)
Książka
jest też ładnie, przejrzyście wydana, z mnóstwem fotografii,
przypisów o kosztach i ze wskazówkami czego można się spodziewać,
a czego unikać.
Bardzo
fajnie, że powstają takie pozycje- bo na pewno jest to coś - co
może dać nadzieję tym, którzy wahają się czy ruszyć przed
siebie i czy aby nie jest to niebezpieczna zabawa.
Jeśli
dodamy do tego, że autorki pokusiły się o podsunięcie czytelnikom
lektury napisanej „lekką ręką”(a raczej rękami), z ciekawymi
dygresjami- co nie jest wcale normą w książkach o tematyce
podróżniczej- otrzymujemy dobrą, bezpretensjonalną książkę.
A
dla dziewczyn olbrzymi szacunek za to, że mają odwagę spełniać
swoje marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz