Wakacje
dobiegają końca, słońce daje mniej ciepła, a rośliny zaczynają
zrzucać liście.
Ta
nieuchronna zmiana pór roku powoduje, że zwalniam, częściej
zamyślam się i tracę naturalną potrzebę, by biec, pochłaniać
nowe wrażenia.
To
dobry czas, by zagubić się „Gdzieś na południu Toskanii”.
Książka
nie do końca podróżnicza, ale jednak, bo o Włoszech- tak
bliskich, że wciąż odkładanych na potem.
Chyba
nie ma osoby obojętnej na urok toskańskich krajobrazów.
Lekko
przygaszone, ciepłe kolory, okryte mgłą, rozległe wzgórza, z
niewielkimi miasteczkami. Miejsca, w których czas płynie inaczej.
„O
szóstej rano stary człowiek z kolegą, którzy mieszkają
naprzeciwko, wychodzą z domu w ciężkich butach i grubych
wełnianych czapkach. Idą uprawiać swoje żyzne działki na skraju
miasteczka. W Denver w tym czasie ludzie śpieszą się do
samochodów., ściskając w rekach telefony komórkowe i kubki z
kawą. Widzę tych dwóch anzini,
bardzo starych ludzi, wracających do domu koło szóstej wieczorem,
człap, człap,
człap, zakurzonych, brudnych po i uczciwej ciężkiej
pracy, nieznających pojęcia stresu czy godzin szczytu. Kurz może
być oznaką honoru”. (str.141)
Zaczęłam
lekturę z ciekawością ale bez przekonania, czy taki sposób
odkrywania nowych rejonów, przypadnie mi do gustu. Powolny, bez
plecaka, poganiającego planu podróży, który karze pochłaniać
kolejne kilometry w drodze „do”. Moje zaskoczenie było coraz
większe, gdy ilość kartek do przeczytania zdecydowanie topniała w
stosunku do tych przeczytanych.
Zjawisko
kupowania starych domów we Włoszech, Francji, próba rozpoczęcia
życia od nowa przez Anglików, Amerykanów na zapadłej wsi lub w
urokliwym miasteczku, jest powszechne, a temat posłużył jako kanwa
niejednej powieści czy scenariusza.
Diana
wraz z mężem Davidem, rozkochują się systematycznie - co wakacje
- w Toskanii i Umbrii, by pewnego dnia, dość nieoczekiwanie, podjąć
decyzję o zakupie „domu” w Lubriano.
Przez
ponad dwieście kartek na przemian zazdroszczę im i współczuję,
podglądam jak walczą z remontowymi trudnościami, asymilują się z
mieszkańcami, wreszcie pozwalam oszaleć moim kubkom smakowym!
To
subtelna, pełna humoru, pastelowo - ciepła podróż, także
kulinarna! Dla zgłodniałych dobra wiadomość: na końcu książki
znajdziemy przepisy na większość potraw!
„Jemy
cudowny posiłek. Zaczynamy od gorącej, opiekanej, błyszczącej
czerwonej papryki wprost z pieca do pizzy. Oglądanie gotującego
Pierro jest prawdziwą przyjemnością. Kroi papryki na ćwiartki i
wkłada na kilka minut do pieca na pizzę. Po upieczeniu są
apetycznie brązowe. Dopiero wtedy Pierro kropi je oliwą. Mają
wyjątkową strukturę, bez śliskości typowej dla papryki pieczonej
w oliwie w normalnym piecyku. Następnie jemy cieniutkie plastry
prosciutto i kremową
fagioli, biała
fasolę- miękką, maślaną, podaną w oliwie, z rozmarynem,
czosnkiem.
Potem kolej na koper włoski, ugotowany na parze i zapieczony w
piecyku pod beszamelem, oraz zapiekaną polentę z sosem z
prawdziwków, śmietany i kiełbasy. Na tym etapie próbujemy
zakończyć
to kulinarne szaleństwo, ale nie można zrezygnować z secondi,
dania głównego”. (str. 149)
Książkę
przeczytałam z ogromną przyjemnością, co więcej, dopisuję
Włochy na listę moich podróżniczych marzeń! Drogie Panie-
POLECAM!
A
dla miłośniczek szybkich zwrotów akcji, ognistych, portugalskich
temperamentów oraz urokliwej
francuskiej
prowincji- lektura książki
„Samo szczęście, czyli jak poznałam słodko- gorzki smakfrancuskiego życia”- to MUS!
Obie
książki łączy motyw zakupu domu po drugiej stronie oceanu lub
morza, jednak motywacje Karen są inne niż Diany i Davida.
Zakup
domu, to synonim poszukiwania
szczęścia, w nowym miejscu, na nowych zasadach, innych
niż dotychczas. Jednak na
plan pierwszy wysuwa się autorka- Karen – w trudach układania
swojego życia, po rozpadzie związku z Lwem.
Jeśli
ktoś ma chęć
pomieszkać na francuskiej wsi,
będzie miał ku temu okazję, choćby podczas urokliwych spacerów,
których- za sprawą psa- w tej książce
bez liku. Nie braknie poranków w kawiarenkach i sennej,
czasem może klaustrofobicznej atmosfery, w której „wszyscy
wszystko wiedzą o wszystkich”. Będzie
parę powodów do gromkiego śmiechu i tyle samo do smutku, słowem-
ŻYCIE!
Kiedy
byłam pewna, że wiem jak książka się zakończy, moja pewność
roztrzaskała się w drobny mak i dała mi do myślenia.
Zapewne
każdy choć raz myślał: jak potoczyłoby się jego życie, gdyby
odebrał telefon, którego nie zdecydował się odebrać;
gdyby nie wrócił do domu po parasol w czasie, gdy jego
droga mogłaby się skrzyżować
z drogą
kogoś
bardzo ważnego.
Co
by było gdyby...
Pani Agnieszko mamy te same marzenia - Toskania.
OdpowiedzUsuńAnia
Niech nam się spełnią, Pani Aniu : )
UsuńTego nam życzę i jeszcze Prowansja - Ania
OdpowiedzUsuńDopisujemy Prowansję do MAPY MARZEŃ, Pani Aniu : )
OdpowiedzUsuń