Ta książka od początku budziła moją sporą ciekawość. Postać
Aleksandra Doby pojawiała się niejednokrotnie w czasopismach podróżniczych, a
opis jego niesamowitej wyprawy budził podziw i uznanie. Bo czyż może być inaczej,
skoro:
„Transatlantycka Wyprawa kajakowa to 3200km pokonanej
odległości, prawie 5400 przewiosłowanych kilometrów i niemal 100 dób na
oceanie, ale przede wszystkim pierwsze w historii przepłynięcie Atlantyku
między kontynentami przez samotnego kajakarza. To osiągnięcie, które wymagało
od autora niesamowitego wprost optymizmu, hartu ducha i wytrwałości w
zmaganiach zarówno z obiektywnymi trudnościami, jak i ze słabościami własnego
ciała. Wyczyn jedyny w swoim rodzaju, dokonanie, które z pewnością nieprędko
zostanie przez kogoś powtórzone”.
Po takiej zapowiedzi ruszyłam w rejs, spodziewając się
wyjątkowych wrażeń.
Jednak po prawie trzystu stronach kajakowej odysei mam sporą
trudność, jak ocenić tę książkę.
Nie podlega dyskusji wyjątkowość całego przedsięwzięcia i
niebywała osobowość autora.
Jeśli ktoś jest kompletnym laikiem, to szczegółowe dzienniki
prowadzone z ogromną rzetelnością i niezliczoną ilością danych technicznych,
mogą dać mu namacalne poczucie udziału w wyprawie. Jednak granica- między dostarczeniem
ciekawych, rzeczowych informacji- a zanudzeniem czytelnika, jest bardzo cienka.
To książkowa wersja dziennika- prowadzonego co dzień- by
utrwalić wszystkie fakty z inżynierską skrupulatnością, ale także- mam
wrażenie- by zapełnić czas i oswoić samotność. Jeśli ktoś czeka na zapierające dech
w piersiach opisy niecodziennych zdarzeń i przeżyć, to po paru stronach będzie
wiedział, czego spodziewać się na kolejnych. To co mogło budzić ciekawość w
skróconej formie artykułu, po kilkudziesięciu stronach może zacząć nudzić,
chyba że... książką delektuje się miłośnik kajakarstwa i wilk morski w jednej
osobie.
Osobiście zaskoczyła mnie forma, w jakiej książka została
wydana. Z początku brak zdjęć tłumaczyłam sobie brakiem sprzętu fotograficznego,
podczas wyprawy, ale te autor posiadał. Niejednokrotnie opisuje wykonane
zdjęcia, tych jednak na próżno szukać w książce. Szkoda, ponieważ seria
Szlak ludzi ciekawych przyzwyczaiła nas do pięknych wydawnictw, bogato
okraszonych zdjęciami i ciekawą grafiką.
Jeśli na chwilę pominąć estetykę wydawnictwa, brak
literackiej swobody oraz monotonię z jaką autor opisuje swoją codzienność, to ogromne
wrażenie robi wiek i przedsięwzięcie jakiego podjął się Aleksander Doba.
Ta książka pokazuje, że literatura podróżnicza- a ściślej
rzecz ujmując- samo podróżowanie, to nie tylko domena ludzi młodych i że tak
naprawdę nie ma żadnych ograniczeń, poza naszym nastawieniem do świata.
Czy polecam tę książkę? Każdemu wilkowi morskiemu, który
marzy o dalekich wodnych wojażach oraz młodym, szukającym inspiracji
adeptom podróży morskich.
Właśnie zaczynam lekturę, zdobyłam ją na Targach Turystycznych i autograf autora :)) Szkoda, że nie ma zdjęć i druk jest miniaturowy, nie mniej jednak treści jestem bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuń