Jakie książki lubię najbardziej? Od jakiegoś czasu podróżnicze- zwłaszcza te, przy których otaczający mnie świat przestaje istnieć a od czytania odrywa mnie jedynie zbyt głośne burczenie w brzuchu!
„Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata” Piotra Strzeżysza to pierwsza książka z serii Szlaki ludzi ciekawych, którą przeczytałam i kolejna o podróży rowerowej.
Tytuł serii zobowiązuje oraz składa obietnicę. Jak się okazało zarówno po pierwszej jak i ostatniej stronie- z pokryciem!
Książki można czytać z różnych pobudek. Podróżnicze głównie dlatego, by przenieść się w inny świat, by przeczytać jak dostać się w miejsca, do których podobno dotrzeć trudno albo wręcz do których dotrzeć się nie da! Takie miejsce, jako cel podróży wybrał autor. Tybet. Wg wszelkich znaków na niebie i ziemi, podróż, której odbyć nie można bez pliku stosownych pozwoleń, nie będąc członkiem większej grupy lub wycieczki zorganizowanej. Podróż rowerowa po Tybecie? Zabroniona.
W swej odwadze, delikatnej ignorancji i niechęci do wszechobecnej biurokracji podróżnik decyduje się wykupić tylko jedno- z wielu ponoć koniecznych- pozwolenie, którego i tak nikt przez cała drogę od niego nie zażądał.
Oczywiście podróż nie mogła się odbyć tylko i wyłącznie ze względu na determinację autora, bo i ta na nic się zdawała, gdy na przykład próbował kupić bilety. Jak zawsze na drodze pojawiali się życzliwi ludzie, którzy pomagali walczyć z oporem materii w tym przypadku językowej lub ratowali strudzonego, rowerowego włóczykija ciepłym posiłkiem i dachem nad głową. Nie brakowało też sytuacji w których jedyną reakcją na spotkanie drugiego człowieka było narastające zdziwienie i złość, jak choćby wtedy, gdy napotkane dzieci natarczywie żądały pieniędzy.
Oprócz wrażeń gwarantowanych podczas lektury książki podróżniczej(spora dawka praktycznych informacji, piękne zdjęcia), niekłamaną przyjemność sprawiły mi fragmenty niejako filozoficzne. Momenty, w których autor dzieli się z czytelnikiem rozważaniami o naturze głębszej niż trasa, posiłek, który trzeba zdobyć lub przeszkody, którym trzeba podołać. Nie brak myśli o idei podróżowania rowerem, o sztuce prostoty i odwadze w podróży! A wszystko przyprawione szczyptą- nie tak pikantnych jak chińskie jedzenie- dystansu i humoru jakie towarzyszą autorowi w postrzeganiu otaczającego go świata.
„Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie i wolność wyboru, niezależność i samowystarczalność. Rower prowadzi Cię do miejsc, o których nie wiedziało się, że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Niezaplanowane, ulotne jak kurz nieprzebytych jeszcze dróg. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu lub jeepa. Bo są takie chwile, obrazy, spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zasinieć.” (str. 43)
„Uśmiecham się. Cały mój dom razem z meblami upchany w czterech niewielkich sakwach. Dobra, krzepiąca myśl jak niewiele potrzeba do życia.” (str.15)
„Kreślenie czarnych scenariuszy jest jednak pozbawione sensu (…) Pewien stopień ryzyka i niebezpieczeństwa jest wpisany w wędrówkę i trzeba go umieć zaakceptować i nie myśleć o nim, w przeciwnym razie nie ma sensu wybierać się w podróż. Lepiej zostać w domu przed telewizorem albo pokopać ogródek.”(str. 169)
Ciekawym- częściowo wymuszonym przez sytuację, jaka miała miejsce na koniec letniej wyprawy Piotra- zabiegiem jest umieszczenie w książce relacji z drugiej- niemal lustrzanej podróży na Dach Świata i dalej. Sporą część trasy autor odbywa ponownie, tym razem zimą a wtedy nieoceniona okazuje się tytułowa campa czyli…
Musicie przeczytać sami- gorąco polecam!
"Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata", Piotr Strzeżysz, Wydawnictwo Bezdroża, 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz