Postać
Piotra Chmielińskiego jest mi już dobrze znana z książki J. Kane’a pt.”Z nurtem Amazonki”. Rozsiadając się w fotelu (nomen omen w Lany Poniedziałek),
miałam więc pewność co do tego, że nie przejdę przez kanion Colca oraz górskie
rzeki obu Ameryk suchą stopą, że akcja będzie wartka niczym nurt w kanionie
Colca i że mój podziw dla dokonań grupy Canonades 79, będzie rósł z każdą
kolejną stroną.
I
to nie tylko dlatego, że wyczyn był pionierski, a ilość przeszkód w drodze do
celu, przesuwała jego osiągnięcie o 29 miesięcy. Także dlatego, że zaplecze
techniczne- a czasem i wiedza części ekipy- były co najmniej skromne.
Gdy
spoglądam na zdjęcie czterech mężczyzn w tenisówkach i dżinsach, dzierżących
wiosła, odczuwam mieszankę podziwu i niedowierzania, że naprawdę osiągnęli aż
tyle, podczas, gdy ich ubiór nadaje się co najwyżej na niewymagający rejs
kajakiem po nudnej rzece.
„Dziś
trudno to sobie uświadomić, ale w tamtych czasach kajakarstwo było sportem, w
którym istotną rolę w doborze jego wielbicieli odgrywała naturalna selekcja.
Tylko desperaci i masochiści, dla których celem samym w sobie jest dojście do
rozkoszy poprzez cierpienie, byli zdolni moczyć się na bystrzach w zimnej
wodzie i mówić o przyjemności. Nie istniały jeszcze szczelne, wodoodporne kurtki,
spodnie kajakowe i Polartec, bez których obecnie nie da się uprawiać kajakarstwa.
Piotr,
Andrzej i Jurek, którzy podczas wyprawy tworzyli grupę kajakarzy, byli
szczęśliwcami i mieli tanie amerykańskie, ortalionowe kurtki przeciwdeszczowe.
Chroniły od wiatru, ale nie od fal i zimnej wody. Pozostali, tzw. „artyści”-
Jacek, Biczu i ja- mieliśmy tylko bawełniane podkoszulki, dżinsy oraz własne
sadło. Tego ostatniego nikt z nas nie miał za dużo, a po kilku dniach i to
straciliśmy. Biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy, wyglądaliśmy jak grupa
narwańców, która w krótkich spodenkach wybrała się na zdobycie Bieguna Południowego” (str. 94)
„CANONADES. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to
książka, która mówi o marzeniach na granicy szaleństwa, o nie ustawaniu w drodze-
pomimo sporych przeszkód, o strachu, słabości ciała- które można przezwyciężyć,
o przyjaźni… Po prostu: o niebanalnej grupie mężczyzn, którym ustąpił nie tylko
kanion Colca, ale także wiele górskich rzek obu Ameryk i nieugięci strażnicy
przejść granicznych.
Dech
w piersiach zapiera nie tylko fabuła, ale i estetyka z jaką wydana jest książka!
Niewielki album podróżniczy- jakim niewątpliwie jest ta pozycja- zauroczy
starymi, czarno- białymi fotografiami, którym nie brakuje przestrzeni, by
zaprezentować się w pełnej krasie!
Lektura
obowiązkowa dla młodych wilków morsko- wodnych i dla tych, którym brak odwagi do
podjęcia pierwszego kroku ku realizacji marzeń. Dla tych, którzy uważają, że
brak im środków, profesjonalnego sprzętu i zaplecza, by wyjść ze strefy
bezpieczeństwa, w obawie przed porażką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz