sobota, 9 czerwca 2012

„Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu”

Książka „Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu” poraża swoim autentyzmem.

Przeczytałam sporo książek podróżniczych, ale nie pamiętam, bym podczas lektury którejkolwiek (może poza „Endurance. Antarktyczna Wyprawa Shackletona”) odczuwała ból niemal fizyczny, śledząc perypetie głównego bohatera.
Trudno napisać, że to jest książka, która może się podobać.
To książka z kategorii tych, które skłaniają do refleksji- nad życiem w ogóle, nad naszą kruchością, więziami z naturą i granicami do jakich jesteśmy w stanie dotrzeć, walcząc o życie.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że spora ilość książek podróżniczych dotyczy podróży podjętych z wyboru. W większości wypadków autorzy mierzą się z trudnościami i frustracją, wpisanymi w realizowanie swoich wizji podróżniczych. Jednak bez względu na napotkane przeszkody, nasz poziom współczucia dla nich jest dość przewidywalny- oparty na przekonaniu, że to niejako „na własne życzenie”.
Co w sytuacji, gdy plany ulegają potężnej korekcie, podróż zmienia bieg, a kolejne dni pozostają poza naszym wpływem?

Bo jak pisze sam autor: „katastrofa na morzu może się wydarzyć w jednym momencie, bez ostrzeżenia, lub też nadejść po długich dniach oczekiwania i strachu. Nie zawsze przychodzi, gdy morze jest najbardziej wzburzone; może zaskoczyć, gdy wody są tak spokojne i niewzruszone jak żelazna blacha. Żeglarze mogą zostać powaleni w każdym momencie, gdy trwa cisza i podczas sztormu, ale morze nie robi tego z nienawiści czy złośliwości. Nie musi dawać ujścia gniewowi ani nie może podać pomocnej dłoni. Po prostu istnieje, ogromne, silne i obojętne. Nie jestem zły na jego obojętność czy moją znikomość w porównaniu z nim. Właściwie to jeden z głównych powodów, dla których lubię żeglować: morze sprawia, że tak przejmująco odczuwam znikomość mojego małego ja i całej ludzkości”. (str. 20)

Taka katastrofa spotyka Stevena Callahana, podczas próby przepłynięcia Oceanu Atlantyckiego niewielką łodzią ”Solo”, skazując go na siedemdziesiąt sześć dni samotnego dryfowania po oceanie w ratunkowej tratwie pneumatycznej.
Każdy dzień to zmaganie z żywiołem, samotnością, zawodzącymi sprzętami, głodem, pragnieniem, własnym ciałem. I przede wszystkim z psychiką. Determinacja by przetrwać jest kolosalna, nawet wtedy, gdy kolejne statki, nie zauważywszy tratwy, mijają ją bezpowrotnie. Dzień za dniem, pomimo bezsensu i niemal bez nadziei na ratunek, śledzimy walkę rozbitka o przetrwanie w ekstremalnie trudnych warunkach.

„Cały czas jestem otoczony przez cuda natury i mam tu na myśli nie tylko mały ekosystem rozwijający się na mojej tratwie. Akrobatki koryfeny wykonują podwodny balet pod puszystymi, białymi chmurami. Chmury płyną po niebie i łączą się na horyzoncie, tworząc wirujące ogniste zachody słońca, powoli gasnące wraz z nadejściem nocy. Następnie całkiem jakby słońce nagle się roztrzaskało, tysiące lśniących galaktyk objawia się na głębokim, czarnym niebie. Nigdzie niebo nie jest większe niż nad morzem. Ale trudno mi cieszyć się niezwykłym pięknem dookoła. Ono szydzi ze mnie, wykraczając ponad moje możliwości pojmowania. Wiem, że w każdej chwili może mi je skraść atak koryfeny lub rekina czy też wyciek powietrza z tratwy, więc nie potrafię ot tak po prostu zrelaksować się i go podziwiać. To piękno otoczone przez brzydki strach. Piszę w dzienniku, że to widok na niebo z miejsca w piekle.
Mój nastrój jest uwarunkowany obecnością słońca. Jego światło codziennie wprawia mnie w optymistyczny nastrój, dając nadzieję, że mogę przetrwać kolejne czterdzieści dni, ale w ciemności każdej nocy, zdaję sobie sprawę, ze jeśli coś pójdzie źle, nie przetrwam. Szybko zmieniające się nastroje ścigają się, aż czuję się całkiem zdezorientowany. Pisanie pomaga mi to ogarnąć, ale chciałbym mieć towarzysza., który powiedziałby mi, czy śnię, a nawet czy jestem zdrowy na umyśle., Jeśli się załamię, mogę zmarnować flary, a nawet zrobić coś gorszego”.(str. 75)

Książka na szczęście kończy się happy endem, ale ilość cierpienia jakiego doświadczył główny bohater sprawia, że ulga i radość przychodzą bardzo powoli.
Polecam wilkom morskim oraz wilczkom o mocnych nerwach!

„Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu”, Steven Callahan, Wydawnictwo Bezdroża, Kraków 2011












2 komentarze:

  1. Zachęcona do przeczytania ,,Rozbitka" chciałam przypomnieć inną książkę. ,,Życie Pi" (Yann Martel), to jedna z moich ulubionych książek. To powieść o dryfującym po oceanie 14-letnim chłopcu, oparta na prawdziwej historii. Chłopiec przebywał na morzu kilka miesięcy ( nie pamiętam dokładnie ile), co najciekawsze jednak statek, który uległ katastrtofie przewoził zwierzęta z ZOO i na tratwie ratunkowej razem z głównym bohaterem znalazł się tygrys, zebra, hiena... i na tym zakończę - to chyba wystarczy, żeby zachęcić do przeczytania tej pozycji :-) Życzę miłej lektury i pozdrawiam, Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. "Życie Pi"- doskonale kojarzę z księgarskich regałów, po tej zachęcie, z pewnością znajdziemy czas w trakcie wakacji na lekturę:) Dziękujemy, Moniko, za inspirację:) pozdrawiamy serdecznie!mt

    OdpowiedzUsuń