piątek, 27 kwietnia 2012

Siedzieć...

Na dzisiaj mam taką podróżniczą refleksję związaną ze słowem SIEDZIEĆ, które niby nijak się ma do podróży, zwłaszcza przed majufką. a jednak…

Jeśli siedzieć, to tylko NA takim krześle (znalezione na blogu: http://roddyandginger.blogspot.com/), by myśleć nad planem kolejnej podróży, a jak siedzieć W, to tylko w więzieniu w Nowej Zelandii- http://www.jail.co.nz/




środa, 25 kwietnia 2012

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Światowy Dzień Książki

Z okazji Światowego Dnia Książki życzymy Wam książek, które sprawią, że- na chwilę- otaczający Was świat przestanie istnieć, że na chwilę czas zmieni konsystencję a każda kolejna strona skłoni Was do refleksji… zainspiruje…

Dzisiejszy dzień, to także święto naszej książki „Podróże małe i duże”:)!

Każdą zamówioną dzisiaj książkę wyślemy GRATIS- a Wy zapłacicie jedynie za książkę- 25zł.

Co się stanie jak kupisz naszą książkę?

-pomożesz nam spełnić kolejne marzenie, czyli…wesprzesz nas w zbieraniu środków na wymarzoną podróż dookoła świata
-poczytasz nie tylko o naszych podróżach ale także o spełnionych marzeniach
-będziesz miał książkę, którą można kupić tylko u nas, a każdy egzemplarz ma COŚ wyjątkowego, niepowtarzalnego i handmejdowego- płytę CD z setkami zdjęć ale jakimi…
-dostaniesz do zamówienia malutką niespodziankę
-będziesz miał frajdę Ty lub ktoś, kogo nią obdarujesz


JAK TO ZROBIĆ?:)
Napisz do nas maila:
podroze.male.i.duze@wp.pl

piątek, 20 kwietnia 2012

snucie na ceramice...

Wiosna coraz bardziej łaskawa… Czas zacząć snuć plany na nadchodzące wakacje…
Ja zaczęłam na ostatnich warsztatach ceramiki…
Stara mapa, róża wiatrów, turkus- lazur, morze… co Wy na to?
Zapachniało wakacjami?
Zainteresowanych wejściem w… posiadanie, zapraszam do kontaktu mailowego:)
podroze.male.i.duze@wp.pl
1/2mt


środa, 18 kwietnia 2012

Na dwóch kółkach

Sezon rowerowy uważam za rozpoczęty.
Wiosna taka jaka być powinna: zielona, słoneczna, przyjemnie chłodna, zmobilizowała mnie do napompowania, sflaczałych podczas zimy, kół roweru i… pognania przed siebie…
Pierwsze, nieśmiałe kilometry, ołowiane nogi i nadprodukcja kwasu mlekowego za mną:)
BOSKOOOO!:)
1/2mt

wtorek, 17 kwietnia 2012

Wilkowyje...

Spotkania podróżnicze, mimo że mamy ich za sobą całkiem sporo, zawsze nas leciutko stresują.
Najczęściej niepokoi nas myśl, czy ktokolwiek przyjdzie i czy osoby, które postanowiły się z nami wybrać w podróż do Nowej Zelandii będą usatysfakcjonowane i zadowolone, czy przekażemy im w trakcie dwugodzinnego slideshow jakąś część naszej pasji.

Czy nawiąże się szczególna nić porozumienia- między nami, a publicznością. Ten nieuchwytny rodzaj energii, który sprawia, że nasze słowa nie trafiają w próżnię, tylko prosto do osób, które siedzą przed nami?

Wczorajszy wieczór był dla nas magiczny, szczególny, pełen serdeczności, rozmów i tej wspaniałej wibracji w powietrzu… Tego czegoś, czego nie da się dotknąć czy zobaczyć, ale my to ZAWSZE czujemy. Wiele osób wróciło do domu z naszymi książkami, brelokami i mamy nadzieję, przekonaniem, że marzenia oraz pasja, to ważny element naszej codzienności!

Kolejne sprzedane książki powiększają nasz budżet na wymarzoną podróż dookoła świata!

I mimo, że nawigacja z Będzina wyprowadziła nas pod bramki na krakowską autostradę, a my prawie spóźniliśmy się na spotkanie, to wieczór był wymarzony!

Polecamy Wam serdecznie Klub MCK Wilkowyje w Tychach!

Dziękujemy!
mt

czwartek, 12 kwietnia 2012

Tychy...

Do tej pory mieliśmy okazję spotkać się z Wami w Sosnowcu (trzykrotnie:), Wrocławiu, Świdnicy, Katowicach, Będzinie, Piekarach Śląskich i Krakowie opowiadając o Nowej Zelandii.
Teraz przyszła pora na spotkanie w Tychach:)!
W najbliższy poniedziałek- 16.04.2012 o godzinie 19:00 w Klubie Wilkowyje- okazja, by podróżniczo nastroić się przed… długim, majowym weekendem:)!
DO ZOBACZENIA:)!

wtorek, 10 kwietnia 2012

"Z nurtem Amazonki. Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego"

Do książki „Z nurtem Amazonki. Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego” Joe Kane’a podchodziłam ze sporą rezerwą. Mimo, iż od wielu dni nie mogłam oderwać wzroku od zachwycającej okładki, nie byłam przekonana, czy „wodna” książka podróżnicza, to rodzaj lektury, która mnie porwie.

Początkowa rezerwa minęła, a ja nie zorientowałam się, gdy, mimo niechęci do środowiska wodnego, płynę z nurtem Amazonki coraz szybciej i szybciej, kibicując niestrudzonej ekipie.

O czym jest ta książka? Przede wszystkim o morderczej, pionierskiej wyprawie Piotra Chmielińskiego- i jego towarzyszy- od źródeł Amazonki do jej ujścia. Ale nie tylko. Także, a czasem przede wszystkim, o dynamice ludzkich relacji- o obsesyjnym dążeniu do celu, współzawodnictwie, konfliktach i postępującym rozłamie w grupie ale i lojalności, odwadze, by mierzyć się ze słabościami ducha i ciała, czy panicznym lękiem.

„Wyprawa (…) miała się zacząć od wspinaczki do źródła Amazonki, które znajdowało się wysoko w Andach, na śnieżnej połaci górskiego zbocza. Tam zespół zamierzał spuścić na wodę górskie kajaki i spłynąć około 640 kilometrów w dół rzeką Apurimac, stanowiącą początek Amazonki i uznawaną za najbardziej niebezpieczną górską rzekę na świecie. Dotarłszy do miejsca, gdzie zaczyna się dżungla, kajaki górskie, miały ustąpić miejsca morskim, aby rozlewiskiem Amazonki pokonać pozostałą trasę, liczącą 6120 kilometrów.”. (str. 14)

W rolę „kronikarza” ekspedycji wcielił się Joe Kane. W początkowej fazie przedsięwzięcia był jedynie obserwatorem, który opisywał przebieg zdarzeń, przemierzając suchą stopą, wraz z lądową częścią ekspedycji analogiczną do wodnej, drogę. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że jestem wciąż zbyt daleko od najistotniejszych, dynamicznych zwrotów akcji, które rozgrywały się na rzece! W okolicy setnej strony, narracja uległa całkowitej- pożądanej przeze mnie- zmianie. Do ekipy, która przemierzała Amazonkę pontonem, a później kajakiem- dołączył Joe. Książka nabrała przyśpieszenia i ciekawej perspektywy człowieka, który nigdy wcześniej nie uczestniczył w górskim spływie i nawet dobrze nie pływał.
Postać Chmielnickiego hipnotyzowała charyzmą, doświadczeniem i niebywałą umiejętnością budowania zgranego zespołu, Joe natomiast jako żółtodziób, uczciwy w swej narracji, doskonale oddawał grozę konfrontacji z rzeką! Obaj fascynowali, każdy inaczej.

„Opuściliśmy spokojną cofkę. Wiosłując pod prąd, mogliśmy w pewnym stopniu panować nad pontonem. Jak wskazówkę zegara powoli przesunęliśmy przód pontonu w poprzek prądu, a potem centymetr po centymetrze weszliśmy w główny nurt, nabierając dużej szybkości. Pamiętam sensacje żołądkowe i chorobliwie słodki smak w ustach, kiedy, lecąc w powietrzu jak na diabelskim młynie w wesołym miasteczku, wpadliśmy w gardziel. Pamiętam białe ściany wody wokół nas i to, że uderzyliśmy w kilka głazów z hukiem głośniejszym od samej rzeki; raz trzasnąłem głową tak gwałtownie, że mało co, a skręciłbym kark. Pamiętam ponton przyparty do skały, podnoszący się do góry jedną stroną i gotowy przekoziołkować; rozpaczliwie rzuciliśmy się na wysoka burtę, podczas gdy rzeka ryczała pod naszymi stopami. Pamiętam, jak utkwiłem wzrok w ostrej jak brzytwa krawędzi skały na wprost nas i jak gapiłem się na nią, gdy jakimś cudem przemknęła obok mojej głowy. Pamiętam nasilenie krzyków Chmielińskiego- były głośniejsze i bardziej desperackie niż kiedykolwiek dotąd”. (str. 118)

Obok Chmielińskiego i Kane’a, nie sposób nie wspomnieć o osobie Odendaal’a. Jego rola w całym przedsięwzięciu była podwójna- w jakimś sensie gdyby nie on, wyprawa nie doszłaby do skutku. Ale to również on, na wielu etapach prowokował konflikty, kontrowersje i rozpad w grupie, skutecznie pozbawiając się resztek autorytetu wśród załogi i stawiając powodzenie całego przedsięwzięcia pod znakiem zapytania.
Jego obsesyjność, połączona ze słabymi umiejętnościami technicznymi oraz głęboko skrywany lęk i niechęć do wody, pozbawiły go możliwości realizacji jego idee fixe.
Pionierem, który jako pierwszy dopłynął od źródeł do ujścia Amazonki, został Chmielnicki, a przez sporą część wodnej drogi towarzyszył mu Joe Kane- na granicy swych możliwości fizycznych i psychicznych.

Te trzy postaci rysują się najwyraźniej na tle całej grupy, ale ekspedycja nie miałaby szans powodzenia bez pozostałych członków.

Po 170 dniach u kresu sił, nie dowierzając, że TO się dzieje naprawdę „Chmieliński wychyla się i nabiera wody w dłoń; podnosi ją do ust.
-Słona- mówi”(str. 340)

Książka- mimo początkowych obaw- okazała się porywająca, niczym nurt samej Amazonki.
Dla osoby, która pływa tylko, gdy czuje pod stopami dno basenu, większość z ponad 350 stron brzmiało niewiarygodnie! Nie raz miałam ochotę krzyknąć z przerażenia, wyręczając sparaliżowanego strachem Joe’a.
Nie czytam książek sensacyjnych, ale wyobrażam sobie je właśnie tak: dynamika, zwroty akcji i tajemnica- pytanie: czy się uda, czy nie- na której rozwikłanie czekam z wypiekami do ostatniej strony!

Nie sposób pominąć milczeniem zdjęć Zbigniewa Bzdaka! Wspaniale dopełniają treść i wzbogacają ciekawą szatę graficzną książki!


„Rzeka- zasilana dopływami spadającymi z kilometrowych wysokości- codziennie zmieniała kolor. Czasami była beżowa jak kawa z mlekiem, innym razem szmaragdowozielona, a jeszcze kiedy indziej- szara jak lodowiec. Wczesnym wieczorem płynęła spokojna i niegroźna obok obozu, rankiem natomiast, podniósłszy się w nocy jedną trzecią metra, stawała się potężna i grzmiąca. W niektórych miejscach zawalona była wysokimi na trzy lub cztery kondygnacje głazami, w innych- jej brzegi pokrywał pokruszony żwir. Obserwując zmiany jej nastroju i wyglądu, nie sposób było nie myśleć o niej jak o czymś, co ma własną wole i zamiary. Jednak tym, co nadawało jej osobowość, był głos- ryczała, szarżując przez kanion. Wydawała się nie tylko pełna woli, ale wręcz demoniczna i zawzięta w nieskomplikowanym zamiarze zatopienia nas. Można było na nią krzyczeć, złorzeczyć jej, błagać ją, a ona nie reagowała. Toczyła swe wody obojętna na wszystko i bezlitosna”. (str. 143)

"Z nurtem Amazonki. Pionierska wyprawa Piotra Chmielińskiego" Joe Kane, Wydawnictwo Bezdroża, 2012

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Lany poniedziałek, bo „Z nurtem Amazonki”

Co robicie, żeby pozbyć się świątecznych kalorii?
My ruszyliśmy „Z nurtem Amazonki” z Piotrem Chmielińskim i jego towarzyszami…
Szczegóły niebawem…
Mokrego lanego poniedziałku! Nasz na pewno będzie…
mt

wtorek, 3 kwietnia 2012

Warsztaty z ceramiki- hegemonia podróżnicza

Nawet na warsztatach ceramiki, na które zapisałam się w lutym, nie mogę pozbyć się myśli o podróżach... Co powiecie na taki zestaw śniadaniowy (talerzyk, podkładka pod kubek lub torebkę herbaty)...

niedziela, 1 kwietnia 2012

"Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata"

Jakie książki lubię najbardziej? Od jakiegoś czasu podróżnicze- zwłaszcza te, przy których otaczający mnie świat przestaje istnieć a od czytania odrywa mnie jedynie zbyt głośne burczenie w brzuchu!

„Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata” Piotra Strzeżysza to pierwsza książka z serii Szlaki ludzi ciekawych, którą przeczytałam i kolejna o podróży rowerowej.
Tytuł serii zobowiązuje oraz składa obietnicę. Jak się okazało zarówno po pierwszej jak i ostatniej stronie- z pokryciem!

Książki można czytać z różnych pobudek. Podróżnicze głównie dlatego, by przenieść się w inny świat, by przeczytać jak dostać się w miejsca, do których podobno dotrzeć trudno albo wręcz do których dotrzeć się nie da! Takie miejsce, jako cel podróży wybrał autor. Tybet. Wg wszelkich znaków na niebie i ziemi, podróż, której odbyć nie można bez pliku stosownych pozwoleń, nie będąc członkiem większej grupy lub wycieczki zorganizowanej. Podróż rowerowa po Tybecie? Zabroniona.
W swej odwadze, delikatnej ignorancji i niechęci do wszechobecnej biurokracji podróżnik decyduje się wykupić tylko jedno- z wielu ponoć koniecznych- pozwolenie, którego i tak nikt przez cała drogę od niego nie zażądał.

Oczywiście podróż nie mogła się odbyć tylko i wyłącznie ze względu na determinację autora, bo i ta na nic się zdawała, gdy na przykład próbował kupić bilety. Jak zawsze na drodze pojawiali się życzliwi ludzie, którzy pomagali walczyć z oporem materii w tym przypadku językowej lub ratowali strudzonego, rowerowego włóczykija ciepłym posiłkiem i dachem nad głową. Nie brakowało też sytuacji w których jedyną reakcją na spotkanie drugiego człowieka było narastające zdziwienie i złość, jak choćby wtedy, gdy napotkane dzieci natarczywie żądały pieniędzy.

Oprócz wrażeń gwarantowanych podczas lektury książki podróżniczej(spora dawka praktycznych informacji, piękne zdjęcia), niekłamaną przyjemność sprawiły mi fragmenty niejako filozoficzne. Momenty, w których autor dzieli się z czytelnikiem rozważaniami o naturze głębszej niż trasa, posiłek, który trzeba zdobyć lub przeszkody, którym trzeba podołać. Nie brak myśli o idei podróżowania rowerem, o sztuce prostoty i odwadze w podróży! A wszystko przyprawione szczyptą- nie tak pikantnych jak chińskie jedzenie- dystansu i humoru jakie towarzyszą autorowi w postrzeganiu otaczającego go świata.

„Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie i wolność wyboru, niezależność i samowystarczalność. Rower prowadzi Cię do miejsc, o których nie wiedziało się, że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Niezaplanowane, ulotne jak kurz nieprzebytych jeszcze dróg. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu lub jeepa. Bo są takie chwile, obrazy, spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zasinieć.” (str. 43)

„Uśmiecham się. Cały mój dom razem z meblami upchany w czterech niewielkich sakwach. Dobra, krzepiąca myśl jak niewiele potrzeba do życia.” (str.15)

„Kreślenie czarnych scenariuszy jest jednak pozbawione sensu (…) Pewien stopień ryzyka i niebezpieczeństwa jest wpisany w wędrówkę i trzeba go umieć zaakceptować i nie myśleć o nim, w przeciwnym razie nie ma sensu wybierać się w podróż. Lepiej zostać w domu przed telewizorem albo pokopać ogródek.”(str. 169)


Ciekawym- częściowo wymuszonym przez sytuację, jaka miała miejsce na koniec letniej wyprawy Piotra- zabiegiem jest umieszczenie w książce relacji z drugiej- niemal lustrzanej podróży na Dach Świata i dalej. Sporą część trasy autor odbywa ponownie, tym razem zimą a wtedy nieoceniona okazuje się tytułowa campa czyli…

Musicie przeczytać sami- gorąco polecam!


"Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata", Piotr Strzeżysz, Wydawnictwo Bezdroża, 2011