Co zrobić z 200 egzemplarzami „Podróży małych i dużych”, pachnącymi farbą drukarską, które dotarły do nas około pierwszego dnia wiosny?
Niektórzy powiedzą: „powąchać”. Fakt- zapach świeżo wydrukowanej książki jest boski.
Co potem?
Nieuniknione jest poczucie, że pewne rzeczy (oby nie wszystkie) można było zrobić lepiej. Ironia polega na tym, że TO się wie zawsze po fakcie.
Czasem jest to wiedza, która jest kapitałem „na następny raz”, a czasem jest to zadra, która umniejsza radość.
Tak ważny dzień można uratować tylko pod warunkiem, że jedna osoba wyszukuje małe- prawdopodobnie widoczne tylko dla niej- niuanse, wymagające poprawy, a druga widzi całość zdarzenia jako budujące, napawające radością- bo przecież niecodziennie ludzie wydają swoją książkę, nie mając pojęcia ani doświadczenia w tej materii.
Gdy pierwszy tajfun emocjonalny nas opuszcza, trzeba ruszać do pracy.
Ten moment, gdy mamy ochotę delektować się naszą własną książką jest bardzo krótki- jak zawsze za krótki.
Na początek znaczną część książek kupują nasze rodziny, przyjaciele, znajomi i ich znajomi. Nie nadążamy pakować małych paczuszek, euforia na chwilę znów szybuje w górę- odzyskujemy jakąś mikro-część zainwestowanych w całe przedsięwzięcie oszczędności z naszej skarbonki.
Optymizm nas nie opuszcza, tak samo jak połowa nakładu książek, czekających na swoich właścicieli.
Mimo sporej niechęci do FB wydaje nam się, że to jedyna droga (czy słuszna?), by dotrzeć do większej ilości osób, z nadzieją na sprzedaż kolejnych egzemplarzy.
Zakładamy profil „Podróże małe i duże”.
Na początku spisujemy w małym notesiku pomysły na tematy, wpisy na nasz profil. Z ekscytacją odnotowujemy kolejnych fanów- w większości posiadaczy „Podróży…”. Bez Was nie mielibyśmy zapału robić tego dalej, ale szukamy nieznajomych i nieposiadających książek. Każdego dnia ilość kliknięć pod wpisami nas uskrzydla, daje poczucie, że kogoś zainteresowaliśmy naszą historią lub dołuje, gdy zainteresowanie jest maleńkie.
Nie leży w naszej naturze atakowanie wszechświata naszą książką, wierzymy, że jest jakaś inna droga (chyba dłuższa), by każda ksiązka odnalazła swojego właściciela.
Ilość fanów na stronie rośnie.
Zastanawiamy się co dalej. Zadajemy sobie pytanie: „jak najlepiej dotrzeć do ludzi?” Bezpośrednio. Przy nieocenionym wsparciu Justyny i Pawła organizujemy nasze pierwsze spotkanie podróżnicze w sosnowieckim „Pod Spodem”. Prawie 30 osób, które cierpliwie i z życzliwością słucha naszych opowieści, daje nam taki zastrzyk adrenaliny i energii, że czujemy, że było warto.
Parę osób wraca ze swoją książką do domu.
Organizujemy spotkanie we Wrocławiu- frekwencja spora, jednak pewne nieścisłości organizacyjne zabierają nam sporą radość z prowadzonego spotkania. Nie ma to jak życzliwy gospodarz, który współuczestniczy w organizowaniu spotkania. „Pod Spodem” spisało się na medal!
Na spotkaniu w Sosnowcu zdjęcia robi nam Basia, która ma koleżankę Justynę pracującą w wortalu literackim granice.pl Justyna recenzuje naszą książkę i wraca do nas z propozycją, by w wakacyjnym wydaniu e-magazynu o książkach pojawił się nasz tekst o podróżach. Bardzo się cieszymy!
Mamy wciąż przekonanie że ambitna promocja, może nie zawsze tak efektywna jak inne jej odmiany, musi dać efekt.
Z lekkim ukłuciem zazdrości spoglądamy na profile, które mają setki, tysiące fanów. Nie wiemy jak to się robi. Nadal szukamy naszej drogi.
Portal Imprezy Podróżnicze- to niesamowite miejsce, z liczną rzeszą fanów. Zwracamy się do IP z propozycją współpracy- portal dostaje od nas ksiązki, które można wygrać w konkursie, udzielając odpowiedzi na pytania o tematyce, oczywiście podróżniczej. W zamian się o nas mówi.
Nie mając pojęcia o promocji, mamy poczucie, że udaje nam się wiele, choć wcale nie przekłada się to na ilość sprzedanych książek. Oczywiście czasem tracimy entuzjazm, praca wydaje się tylko pracą, żmudną i mało owocną, ale nie ustajemy w trudach.
Cały projekt ma wiele wspólnych elementów z typową podróżą. Marzysz o niej, myślisz cały rok, wydaje Ci się, że sama z siebie będzie wspaniała, bez nieoczekiwanych zwrotów akcji, tymczasem rzeczywistość zaskakuje. Czy należy się wycofać? NIE! Czasem trzeba zjeść energetycznego, czekoladowego batonika, odpocząć, by potem zebrać świeże myśli i ruszyć w dalszą podróż!
Po drodze dostajemy mnóstwo życzliwych opinii na temat naszej książki. Nie prosimy o nie, nie chcemy żeby ktokolwiek czuł się zobligowany, jednak wracają do nas ciepłe słowa.
Działamy dalej.
Prawdziwy wystrzał adrenaliny i podróż w kosmos entuzjazmu przeżywamy, gdy dostajemy propozycję od wortalu literackiego granice.pl
Bierzemy udział w pierwszych Targach Książki w Katowicach. Niesamowity weekend- długie rozmowy z ludźmi, którzy niemal każdorazowo wracają do domu z naszą książką!
Nie zdążyliśmy ochłonąć po targach a tymczasem kolejna sobota zapowiada się równie ekscytująco.
Wbrew logice zrywamy się po siódmej rano i pędzimy do kiosku… HURAAA! Spełniło się nasze kolejne marzenie- w sobotnim dodatku turystycznym Gazety Wyborczej w cyklu „Serce zostało w…” My! Co czujemy? Radość, niedowierzanie, ekscytację, euforię i nadzieję, że dzięki temu więcej osób się o nas dowie- czyli- być może- kupi naszą książkę.
Wyobrażamy sobie, że GW to na tyle mocny tytuł na rynku dzienników, że nasza skrzynka mailowa się zagotuje od maili, które po publikacji napłyną.
Czekamy, czekamy… i przychodzi jeden mail.
Jesteśmy zaskoczeni, rozczarowani. Mamy różne pomysły, dlaczego tak się stało- ale dopiero rozmowa z osobą, która korzysta z nowinek technologicznych i zna się na tendencjach na rynku gazetowym, uświadamia nam, że czytelnictwo prasy tradycyjnej i prasy w ogóle spada od dłuższego czasu.
Na przekór rozczarowaniu jesteśmy dumni z kolejnego, małego kroku naprzód.
Czasem podejmujemy działania z nadzieją, licząc na niesamowite efekty, a czasem pozostaje nam cieszyć się tym, że spróbowaliśmy i tym samym nigdy nie będziemy żałować, że za zamkniętymi drzwiami czekała na nas wielka szansa.
Przed nami kolejna sobota, która będzie inna niż wszystkie. Tym razem Targi Książki w Krakowie. Nie bierzemy w nich udziału, ale to nie znaczy, że na nie nie jedziemy.
Minione dni spędziliśmy na przygotowywaniu ulotek informacyjnych- nietuzinkowych reklam naszej książki, które będziemy rozdawać w okolicy targów. To nasz kolejny pomysł marketingowy.
A co dalej? Jeszcze nie wiemy… Zapewne spotkania podróżnicze.
Co w całym procesie związanym z powstawaniem książki jest kluczowe, najłatwiejsze, najtrudniejsze?
Wszystko i nic. Każdy etap, to tylko malutki element układanki, która niemal nigdy się nie kończy. Jeśli człowiek zdecyduje się na realizację marzenia niezwyczajnego, powinien przestać liczyć na to, że wszystko „zrobi się samo” i że wszystko od razu mu wyjdzie. Warto czerpać radość z tak zwariowanego przedsięwzięcia i nigdy nie ulegać złudzeniu, że najtrudniejsze za nami i że zrobiliśmy już wszystko, by się udało.
Niewątpliwie niezbędne będą niewyczerpalne pokłady optymizmu i determinacji oraz pewność- na każdym etapie, zwłaszcza, gdy wkrada się rozczarowanie- że warto było!
Czy zrobimy to drugi raz? No pewnie:) Mając tę wiedzę, którą zdobyliśmy z czasem (no dobrze- często) w pocie czoła będzie nam o wiele łatwiej!
Zapraszamy na nasz FB profil:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz