środa, 28 sierpnia 2013

Chmielno - część 2

Chmielno jest niewielkie, ale cudne! Miejsce, w którym czas zwalnia, a w pośpiechu można odnieść - BŁĘDNE - wrażenie, że nie warto zostawać tam dłużej. Tymczasem... w Chmielnie są piękne jeziora, nad jednym z nich mała knajpka, w której można skosztować kaszubskiej kuchni. Na miłośników ceramiki czeka Warsztat i równocześnie Muzeum Ceramiki Kaszubskiej Neclów, w którym od X pokoleń rodzina Neclów zajmuje się wyrobem ceramiki Kaszubskiej, o czym pisałam ostatnio. A dla dociekliwych, propozycja, by zapoznać się ze sztuką Pani Ireny Brzesko! Wizyta w jej pracowni pachnąca lipowymi wiórami, to niezapomniane przeżycie.

 







poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Chmielno

Czy można pojechać na urlop i nie myśleć o glinie? 
Hmmm, pewnie można, ale mnie było trudno : )
Tym bardziej, że na Kaszubach dotarliśmy do Chmielna, gdzie od X pokoleń rodzina Neclów zajmuje się wyrobem ceramiki Kaszubskiej. 
Niepozorny budynek Muzeum Ceramiki i jego wnętrze oczarują każdego, kto kocha zapach wilgotnej gliny, krągłości i błysk gotowych prac.
Polecam!!! 





 



 

piątek, 23 sierpnia 2013

Prawie w centrum miasta- Palmiarnia- GLIWICE

Takie magiczne miejsce czeka na Was kilka kroków od centrum Gliwic, otoczone pięknym parkiem... Pomysł na nadchodzący weekend? ZDECYDOWANIE : )















środa, 21 sierpnia 2013

KIERUNEK: POŁUDNIE

Wakacje dobiegają końca, słońce daje mniej ciepła, a rośliny zaczynają zrzucać liście.

Ta nieuchronna zmiana pór roku powoduje, że zwalniam, częściej zamyślam się i tracę naturalną potrzebę, by biec, pochłaniać nowe wrażenia.

To dobry czas, by zagubić się „Gdzieś na południu Toskanii”.

Książka nie do końca podróżnicza, ale jednak, bo o Włoszech- tak bliskich, że wciąż odkładanych na potem.

Chyba nie ma osoby obojętnej na urok toskańskich krajobrazów.
Lekko przygaszone, ciepłe kolory, okryte mgłą, rozległe wzgórza, z niewielkimi miasteczkami. Miejsca, w których czas płynie inaczej.

O szóstej rano stary człowiek z kolegą, którzy mieszkają naprzeciwko, wychodzą z domu w ciężkich butach i grubych wełnianych czapkach. Idą uprawiać swoje żyzne działki na skraju miasteczka. W Denver w tym czasie ludzie śpieszą się do samochodów., ściskając w rekach telefony komórkowe i kubki z kawą. Widzę tych dwóch anzini, bardzo starych ludzi, wracających do domu koło szóstej wieczorem, człap, człap, człap, zakurzonych, brudnych po i uczciwej ciężkiej pracy, nieznających pojęcia stresu czy godzin szczytu. Kurz może być oznaką honoru”. (str.141)

Zaczęłam lekturę z ciekawością ale bez przekonania, czy taki sposób odkrywania nowych rejonów, przypadnie mi do gustu. Powolny, bez plecaka, poganiającego planu podróży, który karze pochłaniać kolejne kilometry w drodze „do”. Moje zaskoczenie było coraz większe, gdy ilość kartek do przeczytania zdecydowanie topniała w stosunku do tych przeczytanych.

Zjawisko kupowania starych domów we Włoszech, Francji, próba rozpoczęcia życia od nowa przez Anglików, Amerykanów na zapadłej wsi lub w urokliwym miasteczku, jest powszechne, a temat posłużył jako kanwa niejednej powieści czy scenariusza.

Diana wraz z mężem Davidem, rozkochują się systematycznie - co wakacje - w Toskanii i Umbrii, by pewnego dnia, dość nieoczekiwanie, podjąć decyzję o zakupie „domu” w Lubriano.
Przez ponad dwieście kartek na przemian zazdroszczę im i współczuję, podglądam jak walczą z remontowymi trudnościami, asymilują się z mieszkańcami, wreszcie pozwalam oszaleć moim kubkom smakowym!
To subtelna, pełna humoru, pastelowo - ciepła podróż, także kulinarna! Dla zgłodniałych dobra wiadomość: na końcu książki znajdziemy przepisy na większość potraw!

Jemy cudowny posiłek. Zaczynamy od gorącej, opiekanej, błyszczącej czerwonej papryki wprost z pieca do pizzy. Oglądanie gotującego Pierro jest prawdziwą przyjemnością. Kroi papryki na ćwiartki i wkłada na kilka minut do pieca na pizzę. Po upieczeniu są apetycznie brązowe. Dopiero wtedy Pierro kropi je oliwą. Mają wyjątkową strukturę, bez śliskości typowej dla papryki pieczonej w oliwie w normalnym piecyku. Następnie jemy cieniutkie plastry prosciutto i kremową fagioli, biała fasolę- miękką, maślaną, podaną w oliwie, z rozmarynem, czosnkiem. Potem kolej na koper włoski, ugotowany na parze i zapieczony w piecyku pod beszamelem, oraz zapiekaną polentę z sosem z prawdziwków, śmietany i kiełbasy. Na tym etapie próbujemy zakończyć to kulinarne szaleństwo, ale nie można zrezygnować z secondi, dania głównego”. (str. 149)

Książkę przeczytałam z ogromną przyjemnością, co więcej, dopisuję Włochy na listę moich podróżniczych marzeń! Drogie Panie- POLECAM!

A dla miłośniczek szybkich zwrotów akcji, ognistych, portugalskich temperamentów oraz urokliwej francuskiej prowincji- lektura książki „Samo szczęście, czyli jak poznałam słodko- gorzki smakfrancuskiego życia”- to MUS!

Obie książki łączy motyw zakupu domu po drugiej stronie oceanu lub morza, jednak motywacje Karen są inne niż Diany i Davida.

Zakup domu, to synonim poszukiwania szczęścia, w nowym miejscu, na nowych zasadach, innych niż dotychczas. Jednak na plan pierwszy wysuwa się autorka- Karen – w trudach układania swojego życia, po rozpadzie związku z Lwem.

Jeśli ktoś ma chęć pomieszkać na francuskiej wsi, będzie miał ku temu okazję, choćby podczas urokliwych spacerów, których- za sprawą psa- w tej książce bez liku. Nie braknie poranków w kawiarenkach i sennej, czasem może klaustrofobicznej atmosfery, w której „wszyscy wszystko wiedzą o wszystkich”. Będzie parę powodów do gromkiego śmiechu i tyle samo do smutku, słowem- ŻYCIE!

Kiedy byłam pewna, że wiem jak książka się zakończy, moja pewność roztrzaskała się w drobny mak i dała mi do myślenia.
Zapewne każdy choć raz myślał: jak potoczyłoby się jego życie, gdyby odebrał telefon, którego nie zdecydował się odebrać; gdyby nie wrócił do domu po parasol w czasie, gdy jego droga mogłaby się skrzyżować z drogą kogoś bardzo ważnego.

Co by było gdyby...







poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Ćwiczenie

CZASAMI WARTO
 - NA SPRAWY DOBRZE ZNANE -
 SPOJRZEĆ
 Z INNEJ PERSPEKTYWY : )
Dobrego tygodnia! : )
mt (ZDJĘCIE: Toruń, 2013)



piątek, 16 sierpnia 2013

długi weekend

Kto już jest w trakcie długiego weekendu, niech odpoczywa cudnie : )
A tym, co piątek jeszcze spędzają w pracy, życzymy: niech szybko zleci a potem wyskoczcie gdzieś, może w górę albo w góry?
Niech Wam wystrzelą pod samo niebo pomysły fajne na podróże małe i duże!
Spełniajcie swoje marzenia !!!
( ZDJĘCIE: jedno ze spełnionych, Sopot 2013) 


środa, 14 sierpnia 2013

Gdzie diabeł nie może...

361 dni w drodze, odwiedzone 27 krajów, między innymi Ameryka Południowa, Azja i Nowa Zelandia.

Gdzie diabeł nie może... dziewczyny pośle- można tak powiedzieć i prawie tak właśnie nazywa się książka Justyny Minc i Pauliny Pilch.

Na szczęście próżno szukać w tekście dziewczyn stylu „deliryczno- barokowego” - jaki charakteryzuje jedną z powieści pisarza z Krakowa. Ale właśnie fragment prozy Pilcha, najlepiej oddaje to co znajdziemy w tej podróżniczej książce - „wszyscy lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan opowiada to jest prawdziwe święto opowieści”.

Powstało już mnóstwo historii o podróżach dookoła świata, czasami ma się wrażenie, że wiele z nich zostało opisanych- więc nie ma się co spodziewać wielkich fajerwerków- i tak właśnie jest tym razem- a mimo to jest to lektura wciągająca, bardzo rzetelnie napisana i dlatego zasługująca na polecenie.

Justyna i Paulina nie ukrywają, że z góry założyły, iż będzie to dla nich typowy gap year, że nie wyjeżdżają z Polski na stałe ani nie zamierzają włóczyć się po świecie latami. „Zostawimy wszystko i wyruszymy w nieznane, ale bez poczucia ucieczki, tylko ze świadomością, że po roku wrócimy, bogatsze o nowe doświadczenia i niezapomniane wspomnienia”- mówią, i takie właśnie odczucia towarzyszyły mi podczas lektury ich opowieści, która powstawała już w czasie podróży- na ich wspólnym blogu.
A najważniejsze, że dziewczyny potrafiły przekazać swoje przeżycia w sposób dostępny i umożliwiający wyobrażenie sobie ich przygód.

Nie znajdziemy tutaj ekstremalnych przeżyć i scen mrożących krew w żyłach, bo też nie tego typu była to wyprawa. Ale w zamian dostaniemy bardzo ciekawy opis zwyczajów panujących w odległych częściach świata, mnóstwo przydatnych informacji - dla tych którzy chcieliby wybrać się w podobną podróż.
Jest też wiele zabawnych historii, z których najbardziej przypadła mi do gustu ta o zarekwirowaniu noża w Chinach(z racji tego, że podobna przygoda spotkała mnie na lotnisku w Nowej Zelandii).

Policyjnego charakteru chińskiego państwa doświadczyłyśmy też na własnej skórze. Przed wyjazdem z Polski od kolegów i koleżanek z pracy Paulina dostała nóż. Uczciwie trzeba przyznać, że nie był to scyzoryk, tylko potężny nóż campingowy z dwunastocentymetrowym ostrzem (…) Milicjant skanujący plecak Pauliny zatrzymał bagaż i zwołał zwierzchników. Na oczach zachwyconego obrotem sprawy tłumu gapiów nóż został wyciągnięty z plecaka, a Paulina wysłuchała długiej przemowy. Domyślamy się jedynie, że tyrada dotyczyła zagrożenia, jakie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego stanowi rzeczony nóż.(...) Uśmiechając się grzecznie, kiwałyśmy tylko głowami i powtarzałyśmy no problem, z nadzieją, że coraz liczniej zgromadzeni mundurowi zrozumieją, że chętnie oddamy nóż władzom Państwa Środka i nie będziemy rościć sobie żadnych pretensji w związku z jego konfiskatą. Tak łatwo jednak być nie mogło. Gdy siedziałyśmy już w hali i czekałyśmy na pociąg, milicjanci wrócili. Tym razem z dziewczynką potrafiącą powiedzieć po angielsku problem, dangerous i come. W ręce trzymała nasz nóż. W międzynarodowym języku gestów nakazała Paulinie iść z mundurowymi. Okazało się, że całe zajście musi zostać zaprotokołowane. Pod dyktando bardzo utytułowanego oficera(o czym świadczyła niewątpliwie liczba medali na jego piersi i pasków na epoletach) spisywano protokół. Oczywiście po chińsku. Trwało to wieczność, a godzina odjazdu pociągu, na który cudem zdobyłyśmy bilety, niebezpiecznie się zbliżała. Dziewczynka stała i uśmiechała się radośnie, niestety nie potrafiła wyjaśnić, co się dzieje. Pokazując na nóż, powtarzała złowrogie dangerous. W końcu pojawił się kolejny mundurowy, tym razem z poduszką z czerwonym tuszem. Na migi pokazano Paulinie, że ma złożyć odciski palców na protokole. Po chwili wahania zgodziła się. Kolejny milicjant pojawił się z aparatem i obfotografował nóż a następnie przymierzył się do wykonania kolejnego zdjęcia dowodowego, czyli portretu Pauliny z nożem w ręce. Tu nasza cierpliwość się skończyła. Jednogłośnie zaprotestowałyśmy. Ku naszemu zaskoczeniu wszyscy mundurowi, łącznie z ważnym oficerem, kiwając głowami, przyznali nam rację.” (str. 55)

Książka jest też ładnie, przejrzyście wydana, z mnóstwem fotografii, przypisów o kosztach i ze wskazówkami czego można się spodziewać, a czego unikać.

Bardzo fajnie, że powstają takie pozycje- bo na pewno jest to coś - co może dać nadzieję tym, którzy wahają się czy ruszyć przed siebie i czy aby nie jest to niebezpieczna zabawa.

Jeśli dodamy do tego, że autorki pokusiły się o podsunięcie czytelnikom lektury napisanej „lekką ręką”(a raczej rękami), z ciekawymi dygresjami- co nie jest wcale normą w książkach o tematyce podróżniczej- otrzymujemy dobrą, bezpretensjonalną książkę.

A dla dziewczyn olbrzymi szacunek za to, że mają odwagę spełniać swoje marzenia.







poniedziałek, 12 sierpnia 2013

LATARNIE morskie

Macie swoje ulubione latarnie morskie?
Nasza stoi na Cape Reinga w Nowej Zelandii, ale podczas tegorocznego szwendania Wybrzeżem Bałtyku odkryliśmy kolejne trzy do polubienia. Rozewie, Stilo, Kołobrzeg : )

Latarnia Morska Rozewie


W latarni mieści się wspaniałe Muzeum Latarnictwa!

twarzą w twarz z latarnianymi sekretami
 
żeby podziwiać panoramę, trochę trzeba się natrudzić, ale warto

Latarnia Morska Stillo. Ciekawostka: metalowa!


Kołobrzeg