środa, 23 listopada 2011

czas na wzlot...

Czy jest coś czego nie lubimy w podróżowaniu?

Pytanie może wydawać się kuriozalne, biorąc pod uwagę, że o podróżach mówimy ZAWSZE tylko w superlatywach, nawet jeśli przyjdzie nam spać w krzakach, od dłuższego czasu nie spełniać wymogów higienicznych czy jeść susz nafaszerowany chemią.

A jednak…

Chodzi o latanie!

Gdyby ktoś wymyślił teleportację, bylibyśmy mu wdzięczni. Dopóki to się nie stanie, a czas jest zbyt cenny, by jechać do Edynburga autokarem i promem jakieś dwa dni, pozostaje nam napięte wsłuchiwanie się w warkot samolotowego silnika i zaciskanie powiek w razie najmniejszego drżenia nie mówiąc o wściekłych turbulencjach.

Gdy wstałam czekał na mnie żartobliwy rysunek Grzesia- włosy stają mi na nim dęba, usta układają się w podkówkę, ale… mam nadzieję, że szczęśliwie dotrzemy do celu a potem do domu.



EDYNBURGU- nadchodzimy- od czwartku do poniedziałku będziemy czochrać szkockie owce, szkockie owczarki i unikać jedzenia haggis'aJ

niedziela, 20 listopada 2011

Z okazji: niedawnych urodzin i nadchodzących świąt... część 2- ostatnia

Przeczytaliście nasz ostatni wpis na blogu?

Dla tych, którzy przeczytali, ale dalej nie mają pomysłu na prezent dla - powiedzmy...miłośnika Nowej Zelandii i Francji mamy małą podpowiedź.

Gwarantujemy strzał w dziesiątkę i eksplozję radości- przerobiliśmy to w weekend, gdy z niecierpliwością rozrywaliśmy papier ozdobny, w który nasze prezenty zapakowała Chanja:)!

Każdy, kto kocha Nową Zelandię z przyjemnością pozowli rozpuścić się na języku solidnej porcji miodu z nowozelandzkiej koniczyny. Zapewniamy każdego, kto powątpiewa, czy nasza polska koniczyna rośnie na końcu świata- że rośnie.




Zastrzyk zdrowia w chłodne dni zapewnią witaminy zawarte w miodzie oraz wzrost serotoniny, na myśl o krainie długiej białej chmury!

*********************************************************************************

Czy osobie, która ciągle tęskni za Paryżem, która obejrzała już najnowszy film W. Allen'a a na śniadania zajada paczkowane croissanty z niedalekiego hipermarketu, można sprawić małą radość, zanim w systemie tanich linii lotniczych pojawią się bilety za grosze do Paryża właśnie? MOŻNA! Składanka wrocławskiego radia RAM, oferuje magiczną, czasami zaskakującą podróż muzyczną. Łagodzi skutecznie cierpienia, które towarzyszą tęsknoscie za jednym z bardziej magicznych miast na ziemi.




Mamy nadzieję, że ta porcja prezentowych podpowiedzi Wam pomoże dokonać wyboru przed nadchodzącym okresem świątecznym i nie tylko:)

Pozdrawiamy
Mumags Travellers



środa, 16 listopada 2011

Z okazji: niedawnych urodzin i nadchodzących świąt...

Zawsze miałam słabość do słowa pisanego i do książek!

Przez sześć lat życia zawodowego miałam przyjemność (mogę użyć słowa przyjemność, bo tylko upływający czas daje nam właściwą perspektywę i zaciera przykre wspomnienia, na rzecz tych dobrych) spędzać każdy dzień wśród dowodów- na różnych nośnikach- od płyt CD/DVD zaczynając na książkach właśnie kończąc- że człowiek-a na pewno znaczna część populacji- to istoty z potrzebami kulturalnymi!

Bezpośrednia, długotrwała bliskość przedmiotów- a uogólniając- bytów wszelkich- ma to do siebie, że z czasem osłabia naszą wrażliwość na nie. Traktujemy je- błędnie- jako oczywistość- nie darząc należytą estymą.
Odseparowana- w życiu codziennym- zawodowym- od książek, zaczęłam za nimi tęsknić! Ceny okładkowe zaczęły straszyć i zniechęcać a parokrotny błąd w ocenie (za)wartości po streszczeniu na obwolucie, boleśnie rozczarował oraz nadwyrężył budżet domowy.

Nikt mnie nie pytał co chciałabym na urodziny w tym roku.

Może to i lepiej, bo gdy za jedną z ważniejszych książek w życiu człowiek uważa „Sztukę prostoty” Dominique Loreau, odpowiedź na to pytanie byłaby nie lada wyzwaniem.

Jakież było moje zaskoczenie, eksplozja kulturalnego szczęścia, gdy większość prezentów była KSIĄŻKAMI!

W związku z tematyką bloga nie wymienię nic co nie miało związku z podróżami, choć były to rozczulające i pełne ciepłej myśli podarunki!!!

A co takiego pojawiło się w domowej biblioteczce (i nie tylko) i wiąże się z tym, co kocham-y robić, i będzie wspaniałą inspiracją w planowaniu kolejnych podróży?

„Z Hajerem na kraj Indii” Mieczysława Bieńka

„Busem przez świat” Karola Lewandowskiego


„Kropka pe el. Przewodnik po Polsce dla dzieci” Andrzeja Pawlukiewicza

Do jednego z prezentów dołączona był kartka, która trafiła w czuły punkt- związany z zamiłowaniem do znaczków pocztowych (Ci, którzy kupili naszą książkę- „Podróże małe i duże”, wiedzą na ten temat więcej)! Robota niemal koronkowa! Zobaczcie sami:


Do książek i nietuzinkowej kartki urodzinowej dołączył jeszcze zeszyt- nie byle jaki! Zeszyt w którym notowanie faktów innych, niż związanych podróżami było by faux pas nie z tej ziemi!


Więc, jeśli jeszcze wahacie się czym warto obdarować swoich bliższych i dalszych przyjaciół (którzy kochają podróże) na urodziny, nadchodzącego mikołaja i święta… mamy nadzieję, że rozwialiśmy Wasze wątpliwości!

Na specjalną adnotację zasługuje jeszcze jeden- szczególny- prezent!

Kiedy mówiliśmy, że pojedziemy do Nowej Zelandii, ilość osób, która pukała się palcem w czoło w geście dezaprobaty była- delikatnie mówiąc- spora. Nie było wcale lepiej, gdy mówiliśmy, że wydamy naszą książkę! Nie raz było nam trochę przykro, ale częściej czuliśmy wzrost mobilizacji, by jednak dotrzymać słowa.
Sytuacja się nie poprawiła, gdy zaczęliśmy mówić o wyprawie rowerowej dookoła świata!

Spędziliśmy w Nowej Zelandii miesiąc na samodzielnie zorganizowanej wyprawie, wydaliśmy książkę „Podróże małe i duże” i… na przekór sceptycyzmowi, który wzbudza nasz projekt… pojedziemy w naszą podróż!

Do tej pory tylko jeden kolega powiedział, że WIE (nawet nie wierzy, tylko właśnie wie!), że pojedziemy! Równie serdecznym gestem pewności co do powagi sytuacji, był prezent w postaci-pewnie raczej zabawkowego- ale za to symbolicznego- BIDONU rowerowego w papierowej torbie z rysunkiem roweru!


I na koniec frazes o sporej wartości… nawet najdroższy prezent nie ma żadnej wartości, gdy nie ma w nim chwili na refleksję o człowieku, który ma go otrzymać!

Udanego buszowania za prezentami z okazji i bez!

...a w przerwie... zapraszamy na nasz profil na FB:

https://www.facebook.com/pages/Podr%C3%B3%C5%BCe-ma%C5%82e-i-du%C5%BCe/152620704800351?ref=tn_tnmn



wtorek, 15 listopada 2011

o co w tym wszystkim chodzi:)

W związku z tym, że każdego dnia odwiedzają nas nowi goście (co nas ogromnie cieszy), postanowiliśmy przypomnieć o idei jaka przyświecała nam, gdy zakładaliśmy blog Mumags Travellers i przekazać Wam wszystkim parę informacji o książce "Podróże małe i duże", którą napisaliśmy oraz o nas:)

PO CO NAM TEN BLOG?

...Od dawna myśleliśmy o miejscu, gdzie będziemy pisać, o tym co nam się kojarzy z podróżowaniem... daleko i blisko, na koniec świata i w głąb siebie...

ILE STRON POWINNA MIEĆ DOBRZE NAPISANA KSIĄŻKA PODRÓŻNICZA?

Nasz ma: 156 stron, na których opisujemy nasze zwariowane- samodzielnie organizowane podróże do Norwegii, Szwecji, Szkocji, Hiszpanii, Holandii, Danii, Nowej Zelandii oraz na Maderę- 16 stron z kolorowymi fotografiami. W razie niedosytu do każdej książki dołączyliśmy CD ze zdjęciami.

WAŻNE: każda płyta CD jest niepowtarzalna! Dlaczego? Bo na kopercie są znaczki z krajów w których byliśmy. Nie ma dwóch identycznych- kolekcja limitowana!


GDZIE MOŻNA KUPIĆ NASZĄ KSIĄŻKĘ "Podróże małe i duże"?

Tylko u nas- dlatego piszcie na adres: podroze.male.i.duze@wp.pl

Cena książki to 25zł plus 5zł koszt wysyłki. Każdy zakupiony egzemplarz przybliża nas do realizacji kolejnego marzenia, jakim jest... podróż na rowerach dookoła świata:) Nie możesz podarować książki osobiście? Wyślemy ją od Ciebie z dedykacją!

DLACZEGO NAPISALIŚMY KSIĄŻKĘ PODRÓŻNICZĄ?

Pisaliśmy dzienniki podróży podczas wędrówek po dalekich krainach od zawsze, choć tylko dla siebie. Po każdym powrocie znajomi prosili aby dokładnie powiedzieć im o wyjeździe. Za pierwszym, drugim razem, entuzjazm nas nie opuszczał, przy następnych było gorzej. Wtedy stwierdziliśmy, że może warto byłoby nasze wrażenia wydać w formie książki! To stało się poniekąd drugim- po podróży do Nowej Zelandii- naszym największym marzeniem, które udało się zrealizować (we wcześniejszych wpisach w pięciu częściach opisaliśmy dla Was proces powstawania książki.

KIM my w ogóle JESTEŚMY?

Pasjonatami podróży, którzy:

-zamiast tradycyjnego tortu weselnego mieli tort w kształcie kuli ziemskiej

-na druga rocznicę ślubu zamiast romantycznej kolacji i prezentów podarowali sobire pachnące farbą drukarską świeże egzemplarze swojej samodzielnie wydanej książki "Podróże małe i duże"- która zawiera relację z odbytych wypraw.

-zamiast lampki nocnej przy łóżku trzymają podświetlany globus

Czy można o nas pomyśleć, nie myśląc o podróżach? Chyba nie. Od siedmiu lat w każde wakacje realizujemy swoje marzenia podróżnicze. Zaczęliśmy od Szkocji, potem pojechaliśmy do Skandynawii, na Maderę i w wiele miejsc w Europie (Holandia, Hiszpania, Dania, Czechy, Anglia, Chorwacja). W 2010 roku zrealizowaliśmy marzenie swojego- dotychczasowego życia- jakim była wyprawa do Nowej Zelandii. W tym roku przemierzaliśmy Albanię i Czarnogórę a zanim połknęliśmy bakcyla wspólnego podróżowania, dotarliśmy na Islandię, Wyspy Owcze, Skandynawię i Irlandię!

Obecnie prowadzimy spotkania podróżnicze na temat Nowej Zelandii i poszukujemy inspiracji do dalszych wypraw.


niedziela, 6 listopada 2011

Targi Książki w Krakowie- czego człowiek tam się dowie?!

Sobota- ten wspaniały dzień, gdy tydzień pracy się już zakończył, a od myśli o nadchodzącym dzieli nas jeszcze niedziela. Czas na wydarzenia niezwykłe, dodające energii na resztę dni.
To była szczególna sobota… Po pierwsze dlatego, że urodzinowa. A po drugie? Po śniadaniu, życzeniach i prezentach, ruszyliśmy w kierunku Krakowa i to wcale nie na spacer krakowskimi Plantami.
Pojechaliśmy na Targi Książki.

Zabraliśmy ze sobą książki, szykowane w minionych dniach ulotki reklamowe, globus i nadzieję, że pójdzie nam tak samo dobrze jak w Katowicach. Nie mieliśmy tym razem stoiska, na którym moglibyśmy sprzedawać nasze książki, ale czy to miałoby być dla nas przeszkodą?
Pogoda cudowna, wokół tłumy ludzi- czego chcieć więcej?

Na początek zdecydowaliśmy się spróbować swoich sił przed Targami. Rozłożyliśmy swój przenośny straganik- w postaci odwróconego do góry nogami słynnego pudełka po jabłkach nowozelandzkich (kto czytał, ten pamięta nasze perypetie w osiedlowej Biedronce), na którym rozłożyliśmy nasze książki i globus. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w ciągu godziny nikt z zatrzymujących się przy naszym „stoisku” nie decydował się na zakup. Niebawem mieliśmy się przekonać dlaczego.


Nasze morale zaczęło się chwiać w posadach, a straż miejska na horyzoncie trochę zaniepokoiła. Gdy dwa razy tuż obok nas przeszła strażniczka miejska, wstrzymaliśmy oddech. Każdy z nas był nie raz świadkiem, gdy w/w służby szczodrze dzieliły mandatami ulicznych handlarzy, którymi w tym momencie my także byliśmy. Z drugiej strony, staliśmy w sąsiedztwie namiotu z książkami oraz sprzedawaliśmy książki, a nie akrylowe skarpety czy baterie w dniu Targów Książki.

Po godzinie, lekko zasmuceni, ale wciąż pełni nadziei, wykupiliśmy dwa bilety i przekroczyliśmy próg hali targowej.

Mając w pamięci Targi Książki w Katowicach byliśmy wstrząśnięci. Przede wszystkim tłumami, które przemieszczały się wokół stoisk, hamując każdego, kto miałby ochotę na zdecydowane maszerowanie alejkami. Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że możemy zapomnieć o chłodnym i przewiewnym wietrzyku, który chłodził nasze emocje w Spodku. Temperatura była wysoka, a klimatyzacji nie było. Kurtki oraz ciężkie torby po chwili zaczęły nabierać sporej wagi. Od zupełnego zwątpienia uratowały nas granice.pl, które przygarnęły nasze kurtki oraz zbędny bagaż.
Z nową energią ruszyliśmy przeprowadzić nieoficjalną akcje marketingową- mówiąc prościej- ruszyliśmy, by rozdać ulotki, naszym potencjalnym czytelnikom i fejsbukowym fanom.
Pomyśleliśmy, że jeśli ktoś stoi w kolejce po autograf do słynnej podróżniczki, czy podróżnika, to być może jest naszym potencjalnym fanem. Udało nam się rozdać sporo ulotek, ale nie wszędzie- gdzieniegdzie- sława jakoś osłabła, skupiając tłumek na tyle rzadki, że dyskrecja naszej akcji stała pod znakiem zapytania. Gdzieniegdzie, czujne oko wystawców śledziło bacznie każdy nasz ruch, psując nam radość z działania.
Dodało nam otuchy zainteresowanie, jakie wzbudzały nasze skromne ulotki u ludzi. Byli zaskoczeni brakiem natarczywego przekazu, nadmiaru kolorów i prawdziwym znaczkiem. Dobra nasza.
Z nadmiaru emocji zapomnieliśmy, że już dawno minęła pora obiadu, a my jesteśmy po małym śniadaniu, w związku z czym zaczęło nam brakować sił. Ale i czas zaczął się kurczyć, więc nie było mowy o przerwie.

Na targach podpisywali swoją książkę, o tytule podobnie brzmiącym, do naszej dwaj autorzy. Pomyśleliśmy, żeby ich zaskoczyć… Stanęliśmy w kolejce po autograf, ale… na naszej książce. Przez chwilę Panowie byli naprawdę zaskoczeni, a my zdobyliśmy się na odwagę zażartowania, że my pierwsi wymyśliliśmy tytuł naszej książki. Hmmm. Pan Wojtek zapytał, kiedy wydaliśmy naszą. Nie myśląc nawet, co na nas czeka, z pewnością powiedzieliśmy: „w marcu”. Okazało się, że Ich książka to wznowienie książki, która ukazała się w 95 roku. Aaaaaaaaaaa. Dopiero w domu mieliśmy odkryć, ostateczną prawdę na temat rozważań, czy jajko, czy jednak kura były pierwsze.
Trochę speszeni, poprosiliśmy jeszcze osobę kierującą ruchem wokół stolika, o zrobienie nam zdjęcia pamiątkowego i oddaliliśmy się w nieznane. Cóż… Zdjęcia będą szczególną pamiątką- w związku z ogromnym tłumem fanów wokół stolika autorów, trudno było o dobrej ujęcie...

Przemierzając zatłoczone alejki targowe zorientowaliśmy się, że nasza książka, oferowana na targach w niższej, niż zazwyczaj cenie, nie mogła znaleźć nabywcy, ponieważ książki znamienitych autorów najczęściej można było kupić w promocji. Odwiedzający targi woleli zainwestować pieniądze w kolejną książkę znanego im dobrze autora, niż wspierać nikomu nieznanych.

Przechadzając się między alejkami dostrzegliśmy kolejną różnicę między targami w Katowicach i Krakowie, która tłumaczyła- niemal zupełną- klapę naszego przedsięwzięcia. Gdybyśmy mieli określić jednym słowem postawę towarzyszącą odwiedzającym hale wystawowe w obu miastach- to w Katowicach byłaby to CIEKAWOŚĆ a w Krakowie- ŚWIADOMOŚĆ. W związku z tym, że na Śląsku Targi debiutowały, ludzie byli ogólnie zaciekawieni inicjatywą, dla wielu z nich była to również pierwsza okazja do uczestnictwa w Targach w ogóle. Przez to ludzie byli otwarci na nowe, entuzjastycznie wręcz do nowego nastawieni. W mieście Smoka Wawelskiego odwiedzający wyrabiają swoje gusta oraz oczekiwania już od piętnastu lat- są bardzo dobrze zorientowani w przebiegu targów, w ofercie wydawniczej, mają bardzo jasno sprecyzowane oczekiwania. Wiele osób, które nas mijały, gdy my staliśmy ze swoim straganem na trawniku, ciągnęło za sobą walizki, czy plecaki ze stelażem, wypakowane książkami.

Nie mogliśmy być konkurencją dla tuzów szeroko rozumianej literatury i kultury.

Ale jak zwykle w takich sytuacjach najważniejsze są spotkania z ludźmi- z podróżnikami, którzy kochają miejsca, których my jeszcze nie znamy. Mieliśmy przyjemność poznać autorów książki: "Namibia. 9000km afrykańskiej przygody" (http://www.malypodroznik.pl/)- Annę Olej Kobus oraz Krzysztofa Kobus oraz Stefana Czernieckiego- autora książki: "Dalej od Buenos"(http://www.ksiegarnia.bernardinum.com.pl/Dalej_od_Buenos-502.html).

Prawdziwą wisienką na torcie było spotkanie na stoisku wydawnictwa sine qua non (http://wydawnictwosqn.pl/)... Nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności spotkania z autorami książki "Busem przez świat" (http://www.busemprzezswiat.pl/), której zapowiedź zaczyna się od słów: "Mówili nam, że to niemożliwe(...) Mieliśmy zapał zamiast pieniędzy, łąkę zamiast łóżka i wiecznie psującą się skrzynię biegów. A jednak nam się udało".

Spotkanie z Karolem, pomysłodawcą całego projektu tylko nas upewniło w przekonaniu, że mamy wspólny trzon filozofii globtroterskiej a zdjęcia zrobione przy tytułowym busie nabrały dla nas szczególnej wartości.


Ciekawe rozmowy na stoisku oraz mała perspektywa, która pojawiła się na horyzoncie na koniec dnia dodała nam skrzydeł, a egzemplarz "Busem przez świat" czeka na naszej podróżniczej półce, by... rozpalić nasze umysły globtroterskie:)

Wróciliśmy do domu wieczorem- bardzo zmęczeni i może trochę rozczarowani, ale pełni nadziei i świeżych pomysłów. Bo przecież "Podróże małe i duże", które wydaliśmy sami, to tylko część tego co zdarzyło się w naszym dotychczasowym życiu podróżniczym. Cały czas w szufladzie czekają teksty z czasów, gdy jeszcze nie podróżowaliśmy razem (Irlandia, Szwecja, Wyspy Owcze, Islandia, Skandynawia) i z wyjazdów, z których wróciliśmy w tym roku (Czarnogóra, Albania, stolice nadbałtyckie)...

Wniosek? BYŁO WARTO:)!

czwartek, 3 listopada 2011

3 za 1, 2 za 2- w marketingu taka gra- czyli jak się pisze książkę- part V

Co zrobić z 200 egzemplarzami „Podróży małych i dużych”, pachnącymi farbą drukarską, które dotarły do nas około pierwszego dnia wiosny?

Niektórzy powiedzą: „powąchać”. Fakt- zapach świeżo wydrukowanej książki jest boski.

Co potem?
Nieuniknione jest poczucie, że pewne rzeczy (oby nie wszystkie) można było zrobić lepiej. Ironia polega na tym, że TO się wie zawsze po fakcie.
Czasem jest to wiedza, która jest kapitałem „na następny raz”, a czasem jest to zadra, która umniejsza radość.
Tak ważny dzień można uratować tylko pod warunkiem, że jedna osoba wyszukuje małe- prawdopodobnie widoczne tylko dla niej- niuanse, wymagające poprawy, a druga widzi całość zdarzenia jako budujące, napawające radością- bo przecież niecodziennie ludzie wydają swoją książkę, nie mając pojęcia ani doświadczenia w tej materii.

Gdy pierwszy tajfun emocjonalny nas opuszcza, trzeba ruszać do pracy.
Ten moment, gdy mamy ochotę delektować się naszą własną książką jest bardzo krótki- jak zawsze za krótki.

Na początek znaczną część książek kupują nasze rodziny, przyjaciele, znajomi i ich znajomi. Nie nadążamy pakować małych paczuszek, euforia na chwilę znów szybuje w górę- odzyskujemy jakąś mikro-część zainwestowanych w całe przedsięwzięcie oszczędności z naszej skarbonki.

Optymizm nas nie opuszcza, tak samo jak połowa nakładu książek, czekających na swoich właścicieli.

Mimo sporej niechęci do FB wydaje nam się, że to jedyna droga (czy słuszna?), by dotrzeć do większej ilości osób, z nadzieją na sprzedaż kolejnych egzemplarzy.
Zakładamy profil „Podróże małe i duże”.
Na początku spisujemy w małym notesiku pomysły na tematy, wpisy na nasz profil. Z ekscytacją odnotowujemy kolejnych fanów- w większości posiadaczy „Podróży…”. Bez Was nie mielibyśmy zapału robić tego dalej, ale szukamy nieznajomych i nieposiadających książek. Każdego dnia ilość kliknięć pod wpisami nas uskrzydla, daje poczucie, że kogoś zainteresowaliśmy naszą historią lub dołuje, gdy zainteresowanie jest maleńkie.
Nie leży w naszej naturze atakowanie wszechświata naszą książką, wierzymy, że jest jakaś inna droga (chyba dłuższa), by każda ksiązka odnalazła swojego właściciela.

Przed wyjazdem do Nowej Zelandii sporo praktycznych informacji znaleźliśmy na forum dotyczącym Nowej Zelandii (www.naszanowazelandia.pl)- przychodzi myśl, by napisać do Rafała- pomysłodawcy forum, z propozycją nawiązania współpracy. Po wielu mailach, ruszamy z projektem. NNZ obejmuje patronatem naszą książkę, w zamian my co tydzień udostępniamy w zakładce relacje, fragment naszej książki.
Ilość fanów na stronie rośnie.

Zastanawiamy się co dalej. Zadajemy sobie pytanie: „jak najlepiej dotrzeć do ludzi?” Bezpośrednio. Przy nieocenionym wsparciu Justyny i Pawła organizujemy nasze pierwsze spotkanie podróżnicze w sosnowieckim „Pod Spodem”. Prawie 30 osób, które cierpliwie i z życzliwością słucha naszych opowieści, daje nam taki zastrzyk adrenaliny i energii, że czujemy, że było warto.
Parę osób wraca ze swoją książką do domu.

Organizujemy spotkanie we Wrocławiu- frekwencja spora, jednak pewne nieścisłości organizacyjne zabierają nam sporą radość z prowadzonego spotkania. Nie ma to jak życzliwy gospodarz, który współuczestniczy w organizowaniu spotkania. „Pod Spodem” spisało się na medal!

Na spotkaniu w Sosnowcu zdjęcia robi nam Basia, która ma koleżankę Justynę pracującą w wortalu literackim granice.pl Justyna recenzuje naszą książkę i wraca do nas z propozycją, by w wakacyjnym wydaniu e-magazynu o książkach pojawił się nasz tekst o podróżach. Bardzo się cieszymy!
Mamy wciąż przekonanie że ambitna promocja, może nie zawsze tak efektywna jak inne jej odmiany, musi dać efekt.

Z lekkim ukłuciem zazdrości spoglądamy na profile, które mają setki, tysiące fanów. Nie wiemy jak to się robi. Nadal szukamy naszej drogi.

Portal Imprezy Podróżnicze- to niesamowite miejsce, z liczną rzeszą fanów. Zwracamy się do IP z propozycją współpracy- portal dostaje od nas ksiązki, które można wygrać w konkursie, udzielając odpowiedzi na pytania o tematyce, oczywiście podróżniczej. W zamian się o nas mówi.

Nie mając pojęcia o promocji, mamy poczucie, że udaje nam się wiele, choć wcale nie przekłada się to na ilość sprzedanych książek. Oczywiście czasem tracimy entuzjazm, praca wydaje się tylko pracą, żmudną i mało owocną, ale nie ustajemy w trudach.
Cały projekt ma wiele wspólnych elementów z typową podróżą. Marzysz o niej, myślisz cały rok, wydaje Ci się, że sama z siebie będzie wspaniała, bez nieoczekiwanych zwrotów akcji, tymczasem rzeczywistość zaskakuje. Czy należy się wycofać? NIE! Czasem trzeba zjeść energetycznego, czekoladowego batonika, odpocząć, by potem zebrać świeże myśli i ruszyć w dalszą podróż!

Po drodze dostajemy mnóstwo życzliwych opinii na temat naszej książki. Nie prosimy o nie, nie chcemy żeby ktokolwiek czuł się zobligowany, jednak wracają do nas ciepłe słowa.
Działamy dalej.

Prawdziwy wystrzał adrenaliny i podróż w kosmos entuzjazmu przeżywamy, gdy dostajemy propozycję od wortalu literackiego granice.pl
Bierzemy udział w pierwszych Targach Książki w Katowicach. Niesamowity weekend- długie rozmowy z ludźmi, którzy niemal każdorazowo wracają do domu z naszą książką!

Nie zdążyliśmy ochłonąć po targach a tymczasem kolejna sobota zapowiada się równie ekscytująco.

Wbrew logice zrywamy się po siódmej rano i pędzimy do kiosku… HURAAA! Spełniło się nasze kolejne marzenie- w sobotnim dodatku turystycznym Gazety Wyborczej w cyklu „Serce zostało w…” My! Co czujemy? Radość, niedowierzanie, ekscytację, euforię i nadzieję, że dzięki temu więcej osób się o nas dowie- czyli- być może- kupi naszą książkę.

Wyobrażamy sobie, że GW to na tyle mocny tytuł na rynku dzienników, że nasza skrzynka mailowa się zagotuje od maili, które po publikacji napłyną.
Czekamy, czekamy… i przychodzi jeden mail.
Jesteśmy zaskoczeni, rozczarowani. Mamy różne pomysły, dlaczego tak się stało- ale dopiero rozmowa z osobą, która korzysta z nowinek technologicznych i zna się na tendencjach na rynku gazetowym, uświadamia nam, że czytelnictwo prasy tradycyjnej i prasy w ogóle spada od dłuższego czasu.
Na przekór rozczarowaniu jesteśmy dumni z kolejnego, małego kroku naprzód.

Czasem podejmujemy działania z nadzieją, licząc na niesamowite efekty, a czasem pozostaje nam cieszyć się tym, że spróbowaliśmy i tym samym nigdy nie będziemy żałować, że za zamkniętymi drzwiami czekała na nas wielka szansa.

Przed nami kolejna sobota, która będzie inna niż wszystkie. Tym razem Targi Książki w Krakowie. Nie bierzemy w nich udziału, ale to nie znaczy, że na nie nie jedziemy.
Minione dni spędziliśmy na przygotowywaniu ulotek informacyjnych- nietuzinkowych reklam naszej książki, które będziemy rozdawać w okolicy targów. To nasz kolejny pomysł marketingowy.

A co dalej? Jeszcze nie wiemy… Zapewne spotkania podróżnicze.

Co w całym procesie związanym z powstawaniem książki jest kluczowe, najłatwiejsze, najtrudniejsze?
Wszystko i nic. Każdy etap, to tylko malutki element układanki, która niemal nigdy się nie kończy. Jeśli człowiek zdecyduje się na realizację marzenia niezwyczajnego, powinien przestać liczyć na to, że wszystko „zrobi się samo” i że wszystko od razu mu wyjdzie. Warto czerpać radość z tak zwariowanego przedsięwzięcia i nigdy nie ulegać złudzeniu, że najtrudniejsze za nami i że zrobiliśmy już wszystko, by się udało.

Niewątpliwie niezbędne będą niewyczerpalne pokłady optymizmu i determinacji oraz pewność- na każdym etapie, zwłaszcza, gdy wkrada się rozczarowanie- że warto było!

Czy zrobimy to drugi raz? No pewnie:) Mając tę wiedzę, którą zdobyliśmy z czasem (no dobrze- często) w pocie czoła będzie nam o wiele łatwiej!

Chcesz kupić naszą książkę? Napisz do nas:podroze.male.i.duze@wp.pl
Zapraszamy na nasz FB profil: