środa, 23 listopada 2011

czas na wzlot...

Czy jest coś czego nie lubimy w podróżowaniu?

Pytanie może wydawać się kuriozalne, biorąc pod uwagę, że o podróżach mówimy ZAWSZE tylko w superlatywach, nawet jeśli przyjdzie nam spać w krzakach, od dłuższego czasu nie spełniać wymogów higienicznych czy jeść susz nafaszerowany chemią.

A jednak…

Chodzi o latanie!

Gdyby ktoś wymyślił teleportację, bylibyśmy mu wdzięczni. Dopóki to się nie stanie, a czas jest zbyt cenny, by jechać do Edynburga autokarem i promem jakieś dwa dni, pozostaje nam napięte wsłuchiwanie się w warkot samolotowego silnika i zaciskanie powiek w razie najmniejszego drżenia nie mówiąc o wściekłych turbulencjach.

Gdy wstałam czekał na mnie żartobliwy rysunek Grzesia- włosy stają mi na nim dęba, usta układają się w podkówkę, ale… mam nadzieję, że szczęśliwie dotrzemy do celu a potem do domu.



EDYNBURGU- nadchodzimy- od czwartku do poniedziałku będziemy czochrać szkockie owce, szkockie owczarki i unikać jedzenia haggis'aJ

1 komentarz:

  1. To widzę podobnie jak u mnie;) Na tydzień przed wylotem nie myślę już o niczym innym:P W samym samolocie jestem cały czas spięta i nawet po najkrótszych lotach regeneruję się cały dzień:P Nie mówiąc już o poleceniu gdzieś hen daleko, co mnie jeszcze (nie)stety nie spotkało;)

    OdpowiedzUsuń