niedziela, 18 października 2015

Dżongło. Niech będzie, jak chce woda

Napisać, że „Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” autorstwa Adama Chałupskiego to książka podróżnicza, do jakich nas przyzwyczaiło wydawnictwo Bezdroża, to duże uproszczenie, choć jest książka owa owocem sześciu lat pobytu autora w Chinach.

Adam Chałupski, choć z wykształcenia architekt, z zamiłowania to niespokojny duch, który porzucił zawód architekta i wyjechał z Polski i Europy w rowerową podróż przez świat.

Każda podróż kiedyś się kończy, przynajmniej na jakiś czas, także i Chałupski przybywa do Chin, które na najbliższe sześć lat staną się jego metą. Rowerowe siodełko zastąpi wygodny fotel przy biurku w Central Business District – pekińskiej korporacji, gdzie Chałupski znów podejmie pracę w wyuczonym zawodzie, ale – jak szybko poczuje – „gdzie każdy szukał ratunku przed duchowym samobójstwem”.

Decyzję o porzuceniu korporacyjnej posady w mieście, „którego trucizna tętni w żyłach jej mieszkańców” ( wszystkie cytaty Autora), a którego uczył się długie 3 lata, przyspiesza tytułowe tajemnicze „dżongło”.

Co to takiego? Choć Autor pokazuje je na rozlicznych przykładach i próbuje definiować za pomocą chińskich realiów , czytelnik dość szybko orientuje się, że to nie wytwór made ich China, lecz twór globalny.

Chałupski pisze: „Dżongło jest organizmem, którego krew to surowce mineralne, którego kości to beton i cegła, a dusza to pieniądz i władza”. Rzeczywistość, jaką widzimy, gdy autor opuszcza Pekin i posadę, jest przygnębiająca, ale czy to tylko chińska choroba? Żyzne, urodzajne ziemie pochłaniane przez piasek rozrastającej się pustyni na skutek błędów w opracowywaniu systemu nawadniania, rozrost betonowych miast i gąszcz autostrad kosztem bezpowrotnej ruiny i unicestwienia pereł zabytków nawet z…II wieku p.n.e.!

Ale to nie wszystko! Dżongło monitoruje także wszelkie ruchy religijne, które zostały zduszone bądź podporządkowane narodowej ideologii. Adam Chałupski dostrzega, że dżongło „wnika do ludzkiego umysłu przez media, informacje, plotki. Infekuje dusze, a potem małymi, niezauważalnymi krokami przejmuje nad nim kontrolę”. Czy to brzmi obco? Czy tytułowe dżongło to choroba, która dotknęła jedynie państwo środka?!

Kolejne stronice książki zapełniają nie tylko osobiste refleksje Autora i plony jego obserwacji otaczającego świata. „Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” to także literatura faktu, skoro w zamieszczonej przy końcu bibliografii widzimy imponującą liczbę 69 pozycji, którymi Chałupski wspierał się pisząc książkę.

Ale obraz wiekowej cywilizacji, która niszczeniem swych kulturowych korzeni próbuje „dogonić” „nowoczesność” to nie wszystko. Pamiętacie Państwo Juana Antonio Samarancha? Dla przeciętnego Europejczyka to prezydent Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego . Jeśli jednak zechcecie, drodzy Czytelnicy, dowiedzieć się, co łączyło tego zasłużonego (?!) działacza sportowego z… ruchem faszystowskim, jeśli chcecie poznać kulisy przyznania Chinom praw do organizacji olimpiady w 2008 roku, jeśli wreszcie uważacie, że skandale korupcyjne i dopingowe ze sportem w tle to domena ostatnich lat – zachęcam do niewesołej lektury „Dżongła”.

Chcę jednak zakończyć optymistycznie. Choć świat, jaki znamy z lekcji historii i licznych książek podróżniczych odchodzi bezpowrotnie do przeszłości, to wciąż istnieją tereny i ludzie nieznający dżongła. Na rozległej i pustej Wyżynie Tybetańskiej, 5000m.n.p.m., gdzie setki kilometrów trudno o spotkanie z drugim człowiekiem, wciąż żyją ludzie, którzy „dzielili się wodą, dawali jedzenie i pozwalali u siebie przenocować”, dzięki czemu- jak pisze Autor –„czułem, że (…) oddaję się w bezpieczne ramiona przypadkowo spotkanych ludzi(…). Tu wśród prostych mieszkańców gór żyjących w zgodzie z naturą, doświadczałem dobroci i prostoduszności”.

Oby „dżongło” dotarło jak najpóźniej na te tereny. Oby nigdy tam się nie zjawiło!

autorka: majka em


Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” , Adam Chałupski, wydawnictwo Bezdroża 2015

niedziela, 11 października 2015

Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach

Nie wiedziałam, czy książkę , o której kreślę te słowa, przeczytać czy nie.

„Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach.” O nie! Znów Himalaje! Tyle razy je „przemierzyłam” śledząc losy i zmagania śmiałków, którzy pieszo, na rowerach, a nawet na motorach usiłowali przebyć tą górę gór z punktu A do punktu B.

Trzymałam książkę w dłoniach i ważyłam w głowie decyzję… Co przeważyło? Dwie rzeczy; pierwsza to piękna i niezwykle starannie zaprojektowana szata graficzna, w którą wydawnictwo Bezdroża ubrało książkę. Każda kartka oznaczona delikatnym marginesem w pomarańczowym kolorze sprawia, że książkę chce się trzymać w dłoniach. Dodatkowo - wysokiej jakości papier, na którym pomieszczono całkiem sporo ( to ważne!) bajecznych fotografii – podnosi walory książki. Taką pozycję chce się mieć na swojej bibliotecznej półce!

A kolejny z powodów? Mówi o nim druga część tytułu: „Himalaje NA CZTERECH ŁAPACH”. Nooo, przemierzyłam ( w wygodnym fotelu co prawda J) świętą górę towarzysząc śmiałkom, którzy szli w pojedynkę lub w parze, ale z psem??? W Himalaje?! To wzbudziło moją ciekawość i sprawiło, że zabrałam się za lekturę.

„Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach.” To zapis podróży z 2013 roku dwójki młodych warszawiaków-Agaty Włodarczyk i Przemka Bucharowskiego, do których - jak ulał- pasują słowa z motta do II rozdziału ich książki: „Marzycielem może być każdy. Ale nie każdy ma odwagę, żeby spełnić swoje marzenie. Zaryzykować! Działać (…) Widzieć więcej. I wiedzieć więcej. Ruszyć w świat. Poznać. Poczuć. Doświadczyć. Uwierzyć, że wszystko jest możliwe.” Oni mieli odwagę i determinację. I zaryzykowali – rzucili pracę, sprzedali samochód i po załatwieniu morza formalności związanych ze zdobyciem zgody na podróż z psem, wyznaczyli kierunek: Indie. New Delhi.

Kim był trzeci członek tego zespołu? DIUNA to – wilczak czechosłowacki- rzadka rasa znana ze swej wytrzymałości, która dziennie potrafi pokonać i 100 km!

Jak wspominają: „Pierwsze tygodnie po przylocie do Delhi były czasem zachłyśnięcia się Indiami. Wszystko było nowe i inne. Chłonęliśmy ten kraj wszystkimi zmysłami”. Szybko jednak okazało się, że życiem w wielomilionowym mieście, gdzie wprawdzie krowy są święte, za to psa traktuje się jak wrogiego intruza, trudno się cieszyć.

Zachęcam do lektury, by samemu prześledzić, z iloma przeciwnościami musieli się mierzyć co dnia pani Agata i pan Przemek. I Diuna- ich wierna czworonożna towarzyszka życia i podróży. Nie dziwią zatem słowa: „Najpierw zachłysnęliśmy się Indiami, a teraz się nimi krztusiliśmy”.

W obliczu narastającego zniechęcenia i codziennych trudności, niemal z dnia na dzień zapada decyzja: opuszczamy Delhi i wyruszamy w Himalaje Garhwalu. Z dala od zgiełku wielkiego miasta, brudu i zakazów oraz nieżyczliwych ludzi ( pies!), za to „tam, gdzie czyste niebo i przestrzeń”.

Tu po raz kolejny zachęcam do sięgnięcia po książkę. Fotografie dokumentujące prawie trzymiesięczną wędrówkę młodych podróżników przez Himalaje są rzadkiej urody! Moje dwie faworytki to: 1) zdjęcie kwitnących na kilkutysięcznej wysokości rododendronów. Trzeba to koniecznie zobaczyć!!! 2) Zatopione pośród niebotycznych ośnieżonych wierzchołków maleńkie kolorowe ludzkie osiedle.

Autorzy książki dali sobie 3 miesiące na przejście ze wschodu na zachód Himalajów Garhwalu „tak jak wcześniej wędrowaliśmy po Bieszczadach i Tatrach”. Szybko jednak okazało się, że trekking po himalajskich górach jest kompletnie odmienny od wspinaczki po polskich szczytach. W trakcie 55 dniowej wędrówki młodzi podróżnicy wiele razy musieli stawić czoła wielu, wielu przeciwnościom. Jak piszą, na wysokości ponad 3000 metrów z zimna nie mogli zasnąć, za to poniżej 2500 metrów – z gorąca trudno było im iść. Przez 6 tygodni budziły ich piękne, słoneczne poranki, które około południa przechodziły w wielogodzinne ulewne deszcze, śnieżyce i gradobicia. Przemoczeni do suchej nitki, zziębnięci wiele też razy gubili ścieżki, musieli godzić się z porażkami i doświadczali przeciwności losu na własnej oraz psiej skórze.

Gdy człowiek jest zdeterminowany, nie ma przeszkody, która mogłaby go zatrzymać w realizacji marzeń. „Wataha w podróży” to kolejna podróżnicza książka, która o tym mówi. Niby nic nowego. Warto jednak ją przeczytać, choćby po to, by zobaczyć, jak w tej długiej, trudnej i niebezpiecznej podróży zachowywała się i radziła sobie DIUNA.

Kreślę te słowa i spoglądam na 137 stronę książki, na której znajduje się niezwykła fotografia. Oto wilczak czechosłowacki, pies, w którego żyłach płynie krew wilczych przodków, leży, a stado wysokogórskich himalajskich owiec gromadzi się wokół Diuny i ufnie…wylizuje jej pysk! Trzeba samemu zobaczyć, by uwierzyć J. A jak to możliwe? – zachęcam po raz kolejny do lektury.

Agata Włodarczyk i Przemek Bucharowski doświadczyli na własnej i psiej (!) skórze, że - jak piszą - „wystarczy zrobić pierwszy krok, odważyć się. Że podróżowanie z psem, choć bywa wyzwaniem, jest możliwe.” I choć himalajski trekking zakończył się przedwcześnie złamanym obojczykiem p. Agaty, kilka miesięcy później we trójkę wyruszyli w kolejną „podróż na czterech łapach”. Tym razem do Mongolii.

Czekam zatem na kolejną książkę „watahy na czterech łapach”.

autorka: majka em




„Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach.”Agata Włodarczyk, Przemek Bucharowski , wyd. Bezdroża, 2015



piątek, 2 października 2015

Pieniny

Pierwsze jesienne chwile spędzone w Pieninach dodały nam energii i wyostrzyły apetyt na kolejne wycieczki. Nie możemy się doczekać aż ruszymy w las, na łąki i w przestrzenie wolne od natłoku codziennych spraw! A Wy? Czy macie już za sobą pierwsze spotkania z jesienią?
Jeśli nie, nie czekajcie dłużej!
Pięknego weekendu, to tu, to tam :)