środa, 14 sierpnia 2013

Gdzie diabeł nie może...

361 dni w drodze, odwiedzone 27 krajów, między innymi Ameryka Południowa, Azja i Nowa Zelandia.

Gdzie diabeł nie może... dziewczyny pośle- można tak powiedzieć i prawie tak właśnie nazywa się książka Justyny Minc i Pauliny Pilch.

Na szczęście próżno szukać w tekście dziewczyn stylu „deliryczno- barokowego” - jaki charakteryzuje jedną z powieści pisarza z Krakowa. Ale właśnie fragment prozy Pilcha, najlepiej oddaje to co znajdziemy w tej podróżniczej książce - „wszyscy lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan opowiada to jest prawdziwe święto opowieści”.

Powstało już mnóstwo historii o podróżach dookoła świata, czasami ma się wrażenie, że wiele z nich zostało opisanych- więc nie ma się co spodziewać wielkich fajerwerków- i tak właśnie jest tym razem- a mimo to jest to lektura wciągająca, bardzo rzetelnie napisana i dlatego zasługująca na polecenie.

Justyna i Paulina nie ukrywają, że z góry założyły, iż będzie to dla nich typowy gap year, że nie wyjeżdżają z Polski na stałe ani nie zamierzają włóczyć się po świecie latami. „Zostawimy wszystko i wyruszymy w nieznane, ale bez poczucia ucieczki, tylko ze świadomością, że po roku wrócimy, bogatsze o nowe doświadczenia i niezapomniane wspomnienia”- mówią, i takie właśnie odczucia towarzyszyły mi podczas lektury ich opowieści, która powstawała już w czasie podróży- na ich wspólnym blogu.
A najważniejsze, że dziewczyny potrafiły przekazać swoje przeżycia w sposób dostępny i umożliwiający wyobrażenie sobie ich przygód.

Nie znajdziemy tutaj ekstremalnych przeżyć i scen mrożących krew w żyłach, bo też nie tego typu była to wyprawa. Ale w zamian dostaniemy bardzo ciekawy opis zwyczajów panujących w odległych częściach świata, mnóstwo przydatnych informacji - dla tych którzy chcieliby wybrać się w podobną podróż.
Jest też wiele zabawnych historii, z których najbardziej przypadła mi do gustu ta o zarekwirowaniu noża w Chinach(z racji tego, że podobna przygoda spotkała mnie na lotnisku w Nowej Zelandii).

Policyjnego charakteru chińskiego państwa doświadczyłyśmy też na własnej skórze. Przed wyjazdem z Polski od kolegów i koleżanek z pracy Paulina dostała nóż. Uczciwie trzeba przyznać, że nie był to scyzoryk, tylko potężny nóż campingowy z dwunastocentymetrowym ostrzem (…) Milicjant skanujący plecak Pauliny zatrzymał bagaż i zwołał zwierzchników. Na oczach zachwyconego obrotem sprawy tłumu gapiów nóż został wyciągnięty z plecaka, a Paulina wysłuchała długiej przemowy. Domyślamy się jedynie, że tyrada dotyczyła zagrożenia, jakie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego stanowi rzeczony nóż.(...) Uśmiechając się grzecznie, kiwałyśmy tylko głowami i powtarzałyśmy no problem, z nadzieją, że coraz liczniej zgromadzeni mundurowi zrozumieją, że chętnie oddamy nóż władzom Państwa Środka i nie będziemy rościć sobie żadnych pretensji w związku z jego konfiskatą. Tak łatwo jednak być nie mogło. Gdy siedziałyśmy już w hali i czekałyśmy na pociąg, milicjanci wrócili. Tym razem z dziewczynką potrafiącą powiedzieć po angielsku problem, dangerous i come. W ręce trzymała nasz nóż. W międzynarodowym języku gestów nakazała Paulinie iść z mundurowymi. Okazało się, że całe zajście musi zostać zaprotokołowane. Pod dyktando bardzo utytułowanego oficera(o czym świadczyła niewątpliwie liczba medali na jego piersi i pasków na epoletach) spisywano protokół. Oczywiście po chińsku. Trwało to wieczność, a godzina odjazdu pociągu, na który cudem zdobyłyśmy bilety, niebezpiecznie się zbliżała. Dziewczynka stała i uśmiechała się radośnie, niestety nie potrafiła wyjaśnić, co się dzieje. Pokazując na nóż, powtarzała złowrogie dangerous. W końcu pojawił się kolejny mundurowy, tym razem z poduszką z czerwonym tuszem. Na migi pokazano Paulinie, że ma złożyć odciski palców na protokole. Po chwili wahania zgodziła się. Kolejny milicjant pojawił się z aparatem i obfotografował nóż a następnie przymierzył się do wykonania kolejnego zdjęcia dowodowego, czyli portretu Pauliny z nożem w ręce. Tu nasza cierpliwość się skończyła. Jednogłośnie zaprotestowałyśmy. Ku naszemu zaskoczeniu wszyscy mundurowi, łącznie z ważnym oficerem, kiwając głowami, przyznali nam rację.” (str. 55)

Książka jest też ładnie, przejrzyście wydana, z mnóstwem fotografii, przypisów o kosztach i ze wskazówkami czego można się spodziewać, a czego unikać.

Bardzo fajnie, że powstają takie pozycje- bo na pewno jest to coś - co może dać nadzieję tym, którzy wahają się czy ruszyć przed siebie i czy aby nie jest to niebezpieczna zabawa.

Jeśli dodamy do tego, że autorki pokusiły się o podsunięcie czytelnikom lektury napisanej „lekką ręką”(a raczej rękami), z ciekawymi dygresjami- co nie jest wcale normą w książkach o tematyce podróżniczej- otrzymujemy dobrą, bezpretensjonalną książkę.

A dla dziewczyn olbrzymi szacunek za to, że mają odwagę spełniać swoje marzenia.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz