wtorek, 11 października 2011

如何寫一本書 czyli... jak się pisze książkę- part II

A jak już mamy gotowy tekst to co dalej?
Pojawia się pytanie, w jakim sensie tekst jest gotowy ? Nie ma błędów stylistycznych, ortograficznych, interpunkcja jest wygładzona. Jesteśmy zmęczeni czytaniem po raz kolejny, czujemy, że doszliśmy do ściany swojej kompetencji i entuzjazmu- szukamy profesjonalnej pomocy. Ceny okazują się tak wysokie, że tracimy nadzieję, że będzie nas na to stać. Udaje się znaleźć Panią Beatę, która oferuje profesjonalną korektę w dobrej cenie. Po paru mailach mamy pełne zaufanie do jej kompetencji i poczucie, że tekst jest we właściwych rękach- w trakcie pracy okazuje się dodatkowo, że w pewnych miejscach byliśmy razem… Tekst nabiera ostatecznej „doskonałości”.

Co zrobić z gotowym tekstem?
Jest bardzo wiele możliwości.
Po pierwsze, najbardziej oczywiste- można wysłać fragmenty, zdjęcia, krótką historię o sobie- do wydawnictw. Wydawnictwa dostają pewnie setki takich ofert, więc oczekiwanie na jakąkolwiek odpowiedź przeciąga się niemiłosiernie i zazwyczaj spełza na niczym.  Na około 10 maili dostaliśmy tylko jedną odpowiedź- odmowną. Dobre i to. W takich sytuacjach człowiek chowa dumę do kieszeni, gładzi po futrzanym łepku samoocenę i pragnie uczciwej, konstruktywnej krytyki. Na tym etapie jeszcze jest czas, by zawrócić- by usłyszeć, żeby test schować do szuflady na przykład. Niestety nikt nie ma czasu na przesłanie takiego maila.
To pierwszy moment, gdy ze stanu ekscytacji i poczucia, że nasze życie jest wyjątkowe, schodzi się na ziemię.
Po chwilowym żalu, działamy dalej.

Mam pierwszą- ostrą fazę- zapalenia spojówek, ale siedzę na- naprawdę- ciekawym i poruszającym spotkaniu autorskim ze znaną podróżniczką. Myśl, że i ona kiedyś zaczynała, o czym zapewne pamięta, dodaje mi otuchy. Po spotkaniu stoję w godzinnej chyba kolejce, w której każdy pragnie zdjęcia lub Jej autografu. Mam gorączkę, ale dzielnie zaciskam w ręku kopertę z fragmentem tekstu, płytą cd ze zdjęciami i listem do Niej. Przychodzi moja kolej. Mówię, że nie zależy mi na zdjęciu a… i tu wykładam najszybciej, ale nie pośpiesznie, jak się da, nasz pomysł. Oczy ma błyszczące, wydaje się być zainteresowana.

Oczami wyobraźni spoglądamy za horyzont. Jest cudnie. W liście poprosiliśmy o jakąkolwiek odpowiedź- nawet odmowną. Niestety rozbijamy się o ciszę. Mamy żal.

Z żalu nie można wydać książki, więc ruszamy dalej.
Wysyłamy do Nowej Zelandii propozycje do firm, z których usług korzystaliśmy (wypożyczalnia auta, ciekawy hostel, firma z którą lecieliśmy nad lodowcem i wulkanem etc). Jaką? Że w zamian za wsparcie naszego projektu wydawniczego, umieścimy w środku książki reklamę. Chyba połowa adresatów uznała, że to żart, druga połowa zastanawiała się, gdzie jest Polska i tylko jeden człowiek nam odpisał z zaskoczeniem ale i życzliwością pytając, czy mógłby się zapoznać z treścią książki. Niestety na tłumacza całego tekstu nie mieliśmy funduszy.

Co jeszcze można zrobić, zanim rozbijemy świnkę skarbonkę i sfinansujemy wydanie książki za swoje oszczędności?
Można zwrócić się do dwóch osób, które pracują w renomowanych wydawnictwach o pomoc. To gwarancja, że książka dotrze we właściwe ręce- dobre i to. Niestety odmowne odpowiedzi mają dwojaki charakter i znowu daleki od szczerej informacji zwrotnej. Pierwsza jest bardzo zawiła i dotyczy planów wydawniczych, a druga… Pan mówi, że może i byłby zainteresowany tekstem, ale żeby coś na nim ugrać, musiałby zawierać jakąś zagadkę, tajemnicę, która na koniec się rozwikła. Hmmm. No ale jaka by to miała być zagadka, tajemnica? Gdzie pojedziemy następnym razem? W odpowiedzi używamy niemiłego słowa” ugrać”, świadomi, że musimy poradzić sobie inaczej.

Chcesz wydać własną książkę?

W dzisiejszych czasach nasze pragnienia niemal nie mają granic- można wydać własną książkę, wykupić działkę na Marsie, polecieć w kosmos albo w wieku stu lat, wyglądać o połowę młodziej. Jest tylko jeden warunek… trzeba mieć na to fundusze.

W Internecie znajdujemy wiele ofert, które za astronomiczne kwoty (około 10tyś) przyjmą nasz niedoskonały tekst, dokonają korekty, poprawek, złożą go pod druk, wydrukują, a wcześniej pozwolą Ci wybrać okładkę z paru proponowanych szablonów.
Co więcej, odpada zmartwienie dotyczące sprzedaży, ponieważ w cenie jest gwarancja, że nasze książki trafią do księgarni i  bibliotek. Zagmatwany wydaje się proces wyliczania ewentualnej amortyzacji kosztów. Chyba spełnienie ma nam rekompensować debet w banku.

Debet ani nam się śni, a jeśli już to wolelibyśmy go wydać na podróż dookoła świata.

Gdy tekst jest gotowy do druku…
Gdy tekst jest gotowy do druku, zasadzek nie jest wcale mniej, wyzwań nie brakuje a materia nadal stawia opór, ale o tym innym razem…













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz