środa, 21 sierpnia 2013

KIERUNEK: POŁUDNIE

Wakacje dobiegają końca, słońce daje mniej ciepła, a rośliny zaczynają zrzucać liście.

Ta nieuchronna zmiana pór roku powoduje, że zwalniam, częściej zamyślam się i tracę naturalną potrzebę, by biec, pochłaniać nowe wrażenia.

To dobry czas, by zagubić się „Gdzieś na południu Toskanii”.

Książka nie do końca podróżnicza, ale jednak, bo o Włoszech- tak bliskich, że wciąż odkładanych na potem.

Chyba nie ma osoby obojętnej na urok toskańskich krajobrazów.
Lekko przygaszone, ciepłe kolory, okryte mgłą, rozległe wzgórza, z niewielkimi miasteczkami. Miejsca, w których czas płynie inaczej.

O szóstej rano stary człowiek z kolegą, którzy mieszkają naprzeciwko, wychodzą z domu w ciężkich butach i grubych wełnianych czapkach. Idą uprawiać swoje żyzne działki na skraju miasteczka. W Denver w tym czasie ludzie śpieszą się do samochodów., ściskając w rekach telefony komórkowe i kubki z kawą. Widzę tych dwóch anzini, bardzo starych ludzi, wracających do domu koło szóstej wieczorem, człap, człap, człap, zakurzonych, brudnych po i uczciwej ciężkiej pracy, nieznających pojęcia stresu czy godzin szczytu. Kurz może być oznaką honoru”. (str.141)

Zaczęłam lekturę z ciekawością ale bez przekonania, czy taki sposób odkrywania nowych rejonów, przypadnie mi do gustu. Powolny, bez plecaka, poganiającego planu podróży, który karze pochłaniać kolejne kilometry w drodze „do”. Moje zaskoczenie było coraz większe, gdy ilość kartek do przeczytania zdecydowanie topniała w stosunku do tych przeczytanych.

Zjawisko kupowania starych domów we Włoszech, Francji, próba rozpoczęcia życia od nowa przez Anglików, Amerykanów na zapadłej wsi lub w urokliwym miasteczku, jest powszechne, a temat posłużył jako kanwa niejednej powieści czy scenariusza.

Diana wraz z mężem Davidem, rozkochują się systematycznie - co wakacje - w Toskanii i Umbrii, by pewnego dnia, dość nieoczekiwanie, podjąć decyzję o zakupie „domu” w Lubriano.
Przez ponad dwieście kartek na przemian zazdroszczę im i współczuję, podglądam jak walczą z remontowymi trudnościami, asymilują się z mieszkańcami, wreszcie pozwalam oszaleć moim kubkom smakowym!
To subtelna, pełna humoru, pastelowo - ciepła podróż, także kulinarna! Dla zgłodniałych dobra wiadomość: na końcu książki znajdziemy przepisy na większość potraw!

Jemy cudowny posiłek. Zaczynamy od gorącej, opiekanej, błyszczącej czerwonej papryki wprost z pieca do pizzy. Oglądanie gotującego Pierro jest prawdziwą przyjemnością. Kroi papryki na ćwiartki i wkłada na kilka minut do pieca na pizzę. Po upieczeniu są apetycznie brązowe. Dopiero wtedy Pierro kropi je oliwą. Mają wyjątkową strukturę, bez śliskości typowej dla papryki pieczonej w oliwie w normalnym piecyku. Następnie jemy cieniutkie plastry prosciutto i kremową fagioli, biała fasolę- miękką, maślaną, podaną w oliwie, z rozmarynem, czosnkiem. Potem kolej na koper włoski, ugotowany na parze i zapieczony w piecyku pod beszamelem, oraz zapiekaną polentę z sosem z prawdziwków, śmietany i kiełbasy. Na tym etapie próbujemy zakończyć to kulinarne szaleństwo, ale nie można zrezygnować z secondi, dania głównego”. (str. 149)

Książkę przeczytałam z ogromną przyjemnością, co więcej, dopisuję Włochy na listę moich podróżniczych marzeń! Drogie Panie- POLECAM!

A dla miłośniczek szybkich zwrotów akcji, ognistych, portugalskich temperamentów oraz urokliwej francuskiej prowincji- lektura książki „Samo szczęście, czyli jak poznałam słodko- gorzki smakfrancuskiego życia”- to MUS!

Obie książki łączy motyw zakupu domu po drugiej stronie oceanu lub morza, jednak motywacje Karen są inne niż Diany i Davida.

Zakup domu, to synonim poszukiwania szczęścia, w nowym miejscu, na nowych zasadach, innych niż dotychczas. Jednak na plan pierwszy wysuwa się autorka- Karen – w trudach układania swojego życia, po rozpadzie związku z Lwem.

Jeśli ktoś ma chęć pomieszkać na francuskiej wsi, będzie miał ku temu okazję, choćby podczas urokliwych spacerów, których- za sprawą psa- w tej książce bez liku. Nie braknie poranków w kawiarenkach i sennej, czasem może klaustrofobicznej atmosfery, w której „wszyscy wszystko wiedzą o wszystkich”. Będzie parę powodów do gromkiego śmiechu i tyle samo do smutku, słowem- ŻYCIE!

Kiedy byłam pewna, że wiem jak książka się zakończy, moja pewność roztrzaskała się w drobny mak i dała mi do myślenia.
Zapewne każdy choć raz myślał: jak potoczyłoby się jego życie, gdyby odebrał telefon, którego nie zdecydował się odebrać; gdyby nie wrócił do domu po parasol w czasie, gdy jego droga mogłaby się skrzyżować z drogą kogoś bardzo ważnego.

Co by było gdyby...







4 komentarze:

  1. Pani Agnieszko mamy te same marzenia - Toskania.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego nam życzę i jeszcze Prowansja - Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopisujemy Prowansję do MAPY MARZEŃ, Pani Aniu : )

    OdpowiedzUsuń