środa, 16 listopada 2016

Anita Demianowicz - Końca świata nie było

Jakiś czas temu przeczytałam książkę Sergiusza Prokurata o jego podróży do Peru, Kolumbii i Ekwadoru ( „To nie jest miejsce dla gringo”), a że książka obudziła we mnie  ciekawość innych krajów Ameryki Łacińskiej, z zainteresowaniem   sięgnęłam po  książkę Anity Demianowicz , która w pięciomiesięcznej podróży zwiedziła ( czy to właściwe słowo?) i poznała Gwatemalę, Honduras, Salwador i Meksyk. Jej  książka uwiodła mnie szatą  graficzną; uwielbiam te wydane na eleganckim kredowym papierze z pięknymi zdjęciami i starannie zaprojektowaną  szatą graficzną. Książka Anity Demianowicz spełnia wszystkie  te kryteria, do czego zresztą śląskie wydawnictwo Bezdroża  zdążyło mnie już przyzwyczaić.

Drugi z powodów to… sama Autorka.  Zawsze gdy biorę do ręki nową książkę, czytam to, co na obwolucie i  pierwszy akapit  tekstu.  I najczęściej  to decyduje, czy powstaje między mną a książka chemia, czy nie.  Książka Anity Demianowicz uwiodła mnie już samym początkiem. Autorka z rozbrajającą szczerością pisze, że… „nie chciała być podróżniczką” (!?), że ma w sobie mnóstwo lęków, kompletnie nie ma orientacji w terenie, gubi się we własnym mieście i nie umie  określić, gdzie jest północ! Tym wyznaniem kupiła mnie, bo  wynikało z niego, że.. . Ona – to ja! Z tą różnicą, że ja nawet w najodważniejszych marzeniach nie ośmieliłabym  się na samotną podróż do innego państwa, a Ona – porzuciwszy dobrze płatną pracę w korporacji, bezpieczny dom  i kochającego męża – wyjechała w SAMOTNĄ pięciomiesięczną podróż do Ameryki Środkowej ( Gwatemala, Honduras, Salwador i w drodze powrotnej  kawałek Meksyku). Ona – młoda , zaledwie trzydziestokilkuletnia, pełna lęków, strachów i wewnętrznych ograniczeń wyrusza na drugi koniec świata, w rejon zdominowany brutalną i surową kulturą macho,  gdzie biała kobieta jest nie tylko  gringo(obca), ale i cieszy się (często zasłużoną!)  złą reputacją oraz stanowi obiekt pożądania niezależnie od …wieku i wyglądu(!).  

Demianowicz wyrusza w  tę część amerykańskiego kontynentu, gdzie panuje przeogromna bieda i postępująca za nią przestępczość, gdzie króluje przemoc, gangi, narkotyki, przemyt i  porachunki. W Gwatemali tym, co rzuca się w oczy na każdym kroku są pracujące dzieci i alkoholizm mężczyzn,  a ulubionym tematem rozmów Gwatemalczyków  jest bezpieczeństwo, a raczej jego brak! ( Od jednego z miejscowych usłyszy: [U nas] „śmierć jest na porządku dziennym”). W Gwatemali ostrzegano ją przed Hondurasem, w Hondurasie przed Salwadorem, do krateru wulkanu – jako podróżniczka – mogła zejść wyłącznie w towarzystwie policji turystycznej i wciąż, na każdym kroku przestrzegano ją, by nawet w stolicach (!) nie poruszała się pieszo i samotnie! Zakrawa na fenomen szczęścia, że wobec tylu lęków, w tak niebezpiecznym rejonie świata, poza jednym niemiłym incydentem młodej, atrakcyjnej turystce nie przydarzyło się NIC! Wróciła cała i zdrowa z apetytem na kolejne wyprawy! J

Jakie cele Jej  przyświecały?  Przede wszystkim – jak pisze – jechała po to, „by sprawdzić, jaka naprawdę jestem”, by porzucić codzienną rutynę i zacząć  spełnianie marzeń, podążanie własną drogą, poszukiwanie siebie. „Nie chciałam żyć  tak jak wszyscy, tylko trochę inaczej, po swojemu i być szczęśliwą”. I nieco dalej: „Nigdy nie jest za późno, by zmienić coś w życiu”.

Drugim celem  Demianowicz było nauczenie się języka hiszpańskiego, bez znajomości którego nie tylko podróżowanie, ale i poznawanie życia w tamtej części świata byłoby niemożliwe.  Niewielu lokalsów zna angielski i trudno się temu dziwić, skoro – jak pisze Autorka – Honduras to kraj, gdzie ponad połowa z ośmiomilionowego kraju żyje na granicy ubóstwa, gdzie powszechny jest analfabetyzm, bowiem „wielu ludzi  musi walczyć o przetrwanie, a nie o to, by nauczyć się czytać”.

Pobyt w pierwszym z odwiedzanych krajów – w Gwatemali zakładał naukę hiszpańskiego w szkole językowej i mieszkanie u gwatemalskiej rodziny. Na efekt nie trzeba było długo czekać, Demianowicz  w ciągu półtora miesiąca przyswoiła półroczny kurs hiszpańskiego w Polsce! I coś równie  cennego jak znajomość języka; Pisze: „ Szkoła w podróży dawała mi coś więcej niż tylko umiejętności językowe – szansę na poznanie kultury kraju, zwyczajów, tradycji i ludzi. Dość szybko to dostrzegłam i nauczyłam się doceniać”.

Wyposażona w znajomość języka i większe poczucie pewności siebie Autorka  zaczyna eksplorować miejscowe targi (mercado),  bo tam bije serce miast, toczy się nieśpieszne a prawdziwe  życie.  Smakuje lokalne kuchnie. Schodzi do krateru wulkanu, zalicza dwudniowy trekking w górach, eksploruje parki narodowe zupełnie odmienne od naszych europejskich, wreszcie ogląda  ( a my wraz z nią- za sprawą przecudnej urody zdjęć ) zachody słońca na jednym z najpiękniejszych jezior świata – jak twierdzi – nad jez. Atitlan. W Gwatemali i Hondurasie  zwiedza ruiny dawnych miast Majów, zaś w Tikal , w cieniu największej piramidy Majów uczestniczy w tytułowych obchodach końca świata.  Świat nadal  - na szczęście – trwa, podpowiem więc, że data 21.12.2012 to koniec...kalendarza Majów, który z tą data automatycznie się zeruje!!! Następne takie wydarzenie będzie miało miejsce dopiero za 5200 lat!( pięć tysięcy dwieście!)

Anita Demianowicz pisze: „Chciałam podróżować powoli.  (…) Chciałam nie tylko oglądać, ale i widzieć. Nie tylko słuchać, ale i wsłuchiwać się” i może dlatego dzięki Jej opisom możemy poznać, jak dwa największe święta  chrześcijańskiego świata – Wielkanoc i Boże Narodzenie – są obchodzone na drugiej półkuli. Jak zawsze w takich podróżach Autorka poznaje  nie tylko nowe miejsca, inne kultury i  odmienne style życia, ale i nowych, pięknych  ludzi. Jak chociażby szwajcarskie małżeństwo, które opiekuje się honduraskimi dziećmi ulicy, czy starszego  Amerykanina, który dwa razy w roku organizuje akcje medyczne leczące operacyjnie jaskrę. W reszcie świata to drobny zabieg korygujący defekt oka, w Ameryce Łacińskiej – poważny problem społeczny.  Poznaje wreszcie cała masę lokalsów którzy, gdy tylko słyszeli swój język w ustach  kobiety gringo, zawsze okazywali bezinteresowną życzliwość i serdeczność  postawą swą  potwierdzając, że ludzkie dobro nie zna granic krajów ani kontynentów.

Bilans podróży? Oddajmy głos Autorce: „Oczywiście nie przestałam się bać”,  choć w innym miejscu przyznaje, że  samotna, długa  podróż wiele  z tych lęków pozwoliła oswoić.  Wydaje się , że skutecznie, skoro rok później  - bogatsza o znajomość języka, ludzi i bezcenne doświadczenia wyruszyła w kolejną podróż. Gdzie?  Oczywiście do Gwatemali, która najszybciej i najtrwalej skradła  jej serce:  „Od pierwszych chwil pokochałam ten kraj – za piękne tradycyjne stroje noszone z dumą przez kobiety gardzące ubraniami z Zachodu”.

Wobec takiej determinacji mnie wypada jedynie dodać: Pani  Anito, que la vaya bien! ( niech ci się dobrze wiedzie! J )
recenzja: Majka Em




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz