środa, 28 grudnia 2016

TukTukCinema

Z czym kojarzy się czytelnikom  lubiącym literaturę podróżniczą  Robert Maciąg? Odpowiedź może być  szybka i tylko jedna. A właściwie dwie:
1. Z podróżami.
2. Z Indiami.
W niespełna rok po narodzinach córki zew podróży i przygody   znów się odezwał, ale czy mogło być inaczej, skoro Maciąg  wcale nie ukrywa, że  nad stabilizację  przedkłada bycie w ruchu.  Podobnie „jak  krew w moich żyłach”- dodaje.
Swój  miesięczny urlop tym razem postanawia spędzić w Indiach, o których pisze, że go niezmiennie fascynują.  Z pewnością tak jest, skoro ten ogromny kraj Autor odwiedza już po raz szósty. Tym razem jednak nie chodzi wyłącznie o to, by „patrzeć sobie na życie” [ Hindusów]. Pisze: „Chciałem znów jechać  do Indii i przy okazji zrobić coś więcej  niż tylko  przeżywać własną radość z podróżowania.” I tak rodzi się projekt  Tuk, tuk cinema który ma polegać na tym, że  Maciąg  wiezie do Indii walizkę, w której znajduje się…laptop, projektor, głośniki i filmy z Bolkiem i Lolkiem oraz Reksiem.
Plan- zdawałoby się prosty – przejechać od Delhi do Kalkuty i wyświetlać w spotykanych po drodze szkołach filmy z bohaterami  znanymi każdemu polskiemu dziecku.
Pierwszy seans odbywa się na ulicy, w ramach jakiegoś  festiwalu. Murek  oddzielający ulicę od pola pszenicy zamienia się w  ekran, a widownię stanowią dzieci i…nieco starsze „dzieci”, gdy okazuje się, że przed murkiem zasiadają i starsi; cóż- „czasem każdy dorosły jest małym dzieckiem”. Nie inaczej było i w dalszej podróży, gdy na ulicznym seansie zgromadziły się dzieci, do których  dołączyli robotnicy wracający po całym dniu pracy na budowie. „Nie ma drugiego tak wspaniałego widoku na świecie jak ten,  gdy z dorosłego wychodzi dziecko. Uśmiechnięte, beztroskie i naiwne”(…)I dalej: „oni dawali mi coś przepięknego, nawet o tym nie wiedząc”.
Następna  projekcja wypada w żeńskiej szkole i na długi czas jest to pierwsza o zarazem ostatnia szkoła, gdzie tablica oklejona białym papierem „robi” za ekran, a dziesięcioletnie uczennice – jak  wszystkie dzieci – reagują spontanicznie  i żywiołowo na przygody dwóch urwisów i sympatycznego pieska.
Ja miałem plan  co do Indii, a Indie miały plan co do mnie. I jakoś się te dwa plany co pewien czas rozmijały” – wspomina  Autor. Szybko okazało się, że nie każda szkoła, a raczej prawie żadna nie jest zainteresowana ofertą darmowego seansu.  Nie będę pisała o powodach licznych odmów, bo o tym przeczytacie Państwo sami, gdy sięgniecie po książkę, dość rzec, że kto zjadł zęby na podróżach po Indiach  i nazywa się Robert Maciąg, ten się łatwo nie poddaje. Skoro nie szkoły, to może sierocińce?! Tu też nie zawsze było łatwo, ale kilka razy udało się przekonać zarządzających tymi placówkami, że godzina radości dla osieroconych, a często upośledzonych dzieci jest bezcenna!
Na taborecie projektor, na tablicy –prześcieradło, na wprost widownia, a „w powietrzu unosił się beztroski śmiech i  ciekawość”, choć i z nią bywało różnie;  np. film o Reksiu na nartach nie wywołał żadnej reakcji! Okazało się, że  dla dzieci nigdy nie widzących śniegu, zimy i nart poziom abstrakcji  był tak wysoki, że  uniemożliwił zrozumienie całości.
Ostatni seans, podobnie jak pierwszy, odbył się na miejskim murze, a widownię stanowiły  dzieci bawiące się na ulicy – dzieci sprzątaczek, kucharek i praczek i….robotnicy oraz.. suka  karmiąca swoje młode! Po godzinie – pisze Autor -  dzieci zaczęły się rozchodzić wołane przez matki na kolację, a pozostali… dorośli, którym Robert Maciąg znów podarował chwilę dziecięcej radości.
 
W „Tuk, tuk cinema”  odnoszę wrażenie, że funkcjonują równolegle ( choć nie symetrycznie i proporcjonalnie) dwa światy; jeden to świat przygód Bolka i Lolka oraz Reksia, których Robert Maciąg chce pokazać  hinduskim dzieciom, z czym – co rusz – ma niezrozumiałe dla nas, wychowanych na kreskówkach z Bielska Białej,  trudności.  Świat drugi, a według mnie –pierwszy i ważniejszy- to oglądanie hinduskiej codzienności „ z szeroko otwartymi oczami” ( T.Michniewicz z obwoluty książki). Choć  tytuł „Tuk, tuk cinema” raczej sugerowałby, że książka będzie zapisem kolejnych wizyt w kolejnych szkołach i seansów w nich, to wydaje mi się, że  objazdowe,  wymyślone przez  Maciąga kino jest dodatkiem, pretekstem do tego, by znów wyruszyć w świat, by robić to, co  Maciąg kocha miłością  wielką i wierną – podróżować i „patrzeć sobie na życie”, bo czyż może być inaczej, skoro – jak sam pisze -  „Indie wypełniają człowieka nagle i bez pytania”. Dziś tu, jutro tam, bez pośpiechu, bez określonej z góry  marszruty. Z punktu A do punktu B. Na trasie Delhi - Kalkuta. 
Maciąg jest świetnym  i wnikliwym obserwatorem teatru świata, w którym główną rolę gra człowiek zajęty swym codziennym życiem, który „nie ma  czasu na nic więcej niż to, co potrzebne i ważne’.
Warto sięgnąć po książkę, by dowiedzieć się  nieco o hinduskim szkolnictwie i sposobach walki rządu z wciąż powszechnym analfabetyzmem. Warto sprawdzić, jak Indie otwierają się na nowoczesność, choćby w podejściu do edukacji ( i emancypacji) kobiet. Zasady dobierania małżonków i sytuacja wdów, niewyobrażalne dla Europejczyka  zanieczyszczenie świętej rzeki Ganges ( 118 miast wylewa do niej ponad 3,6 mln litrów ścieków dziennie!!!). Robert Maciąg pisze wprost: ‘bieda, syf, żebranina”, a przecież mimo to kraj ów fascynuje i sprawia, że mimo tylu przeczytanych już o nim książek, wciąż sięga się po kolejne.
Zachwycam się językiem Maciąga; jest wnikliwy, dosadny, często ironiczny. Nawet jeśli  kogoś niezbyt interesują  Indie, powinien sięgnąć  po „Tuk, tuk cinema”, by zobaczyć hinduskie ulice wielkich miast i bezkresne bezdroża prowincji, którą gęsto porastają pola…marihuany!
Klasą samą w sobie jest to, jak Maciąg opisuje poruszanie się po hinduskich ulicach; „To doświadczenie, które cię zmienia na zawsze” i trudno w to wątpić, gdy się czyta takie zdanie:  ( Na ulicy) „jest niezły hałas, bo najpierw  autobus trąbi, że zjeżdża, potem ciężarówki trąbią, że hamują,  ja i inni motocykliści trąbimy na pasażerów, żeby uważali, jak łażą, autobus trąbi, że odjeżdża, a ciężarówki znów trąbią, tym razem po to, żeby autobus pospieszył”.
 
Jeśli chcecie Państwo dowiedzieć się
·       jak hinduskie kobiety „młócą” snopki zboża,
·        dlaczego w Indiach absolutnie konieczne jest szorowanie (!) rąk  PRZED pójściem do toalety,
·       oraz jak policja karze mężczyzn przyłapanych na oglądaniu pornografii ( a powiem, że ubawiłam się tym setnie!!! J),
to zachęcam do sięgnięcia  po ostatnią książkę Roberta Maciąga, która jest nie tylko ciekawa, ale i – jak niemal zawsze bywa w przypadku wydawnictwa Bezdroża- niezwykle starannie i pięknie opracowana  i wydana.

recenzja: Majka Em

TukTukCinema. Czyli historia o Indiach, Gangesie, radości życia, wiecznie psującym się skuterze i Bolku i Lolku, Robert Robb Macią, wydawnictwo Bezdroża, 2016




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz