czwartek, 20 lipca 2017

Witold Gapik – Pijany martwym Gruzinem

Za czasów mojego dzieciństwa sale kinowe zapełniały się do ostatniego miejsca, gdy na ekranie pojawiał się film, którego akcja działa się na tzw. Dzikim Zachodzie. Dziś moja ciekawość świata została przereorientowana  w kierunku tzw. Dzikiego Wschodu rozpiętego pomiędzy morzami -  Czarnym i Kaspijskim, który od lat  mnie fascynuje, dlatego z ogromnym zaciekawieniem  sięgnęłam po książkę  o intrygującym  tytule „Pijany martwym Gruzinem”. Jej autorem jest  Witold Gapik, który sam o sobie pisze, że jest  „wędrownym kupcem, podróżnikiem i łowcą przygód”.
Gap  to po uzbecku „rozmowa”, zatem  GAPIK to gaduła J, jak wywodzi Autor i dodaje: „Do mojego charakteru i mentalności pasuje jak ulał” , a mnie tylko pozostaje się  z tym zgodzić i potwierdzić, że  Autor jest  nie tylko bystrym obserwatorem, ale i niezrównanym gawędziarzem, który pisze tak, że nie sposób się od jego książki oderwać, a często – trudno jest przestać się śmiać, chichotać, a potem  turlać ze śmiechu!!! J
Pijany martwym Gruzinem to zbiór luźno powiązanych z sobą  wspomnień z dziesięciu lat biznesowych podróży  Gapika po sześciu  postsowieckich republikach ( Uzbekistan, Kazachstan, Tadżykistan,  Azerbejdżan,  Armenia, Gruzja) zamkniętych w sześciu rozdziałach, z których każdy składa się  z mnóstwa  maleńkich, wyodrębnionych  podtytułami  części. „To chleb  upieczony z kilku gatunków mąki” (dodałabym: mąki najprzedniejszej jakości), to „osobisty obraz świata, który widziałem swoimi oczyma, poczułem na własnej skórze. (..) To MOJA Azja Środkowa i Kaukaz”.
Niewątpliwą  zaletą książki jest fakt, że Witold Gapik jest nie tylko jej autorem. On  jest jednym z bohaterów, jak sam pisze- „swój między swoimi”;  wszak w tamtym regionie świata ma wielu przyjaciół, w wielu domach traktowany jest niczym brat.
„Pijany martwym Gruzinem” jest niekończącym się kalejdoskopem ludzi, miejsc i zdarzeń; W Uzbekistanie Gapik prowadzi nas  w zaułki starego miasta Buchary, Chiwy czy Samarkandy, w dzielnice koranicznych uczelni  (medres), zagląda do sklepików i na bazary, gdzie brylują „bazarowi biznesmeni, mistrzowie  naciągactwa”. Uwiedzeni od pierwszego słowa, pełni zachwytu i zaciekawienia wędrujemy za Autorem  nawet na komunalne cmentarze i do rzemieślniczych warsztatów wyglądających jakby czas się w nich zatrzymał, a jedyną  cywilizacyjną zmianą jest goła żarówka u sufitu zamiast świeczki.
Ale myliłby się ten, kto by uważał, że na uzbecką ( i pozostałe) rzeczywistość Gapik  spogląda z wysoka swego cywilizacyjnie  umocowanego „na Zachodzie” pochodzenia. Wnikliwie i ze znawstwem  ukazuje i tłumaczy różnice kulturowe  i religijne  między Zachodem a Wschodem, uzasadnia, dlaczego w  azjatyckim porządku świata nasza demokracja, z której tak jesteśmy dumni,  nie ma racji bytu. Polecam refleksje Autora o pośpiechu, w jakim żyjemy i jak nas odbierają ludzie Kaukazu i bliskiego Wschodu oraz     jak bardzo różni nas  stosunek  do bogactwa ( „nasza” ostentacja i ekshibicjonizm  versus „ich” skromność),   Gorąco polecam uważnej lekturze!!!
Kazachstan wypełnia szczelnie drugi z rozdziałów książki.  Setki kilometrów bezkresnego stepu pozbawionego dróg, to dla Europejczyka istne piekło, zaś dla Kazacha – „nieograniczona swoboda  i wolność”  i to jest przestrzeń, w której – jak zauważa Autor -  Polacy i Kazachowie mają wiele  wspólnego, łączy nas bowiem… „niesubordynacja wobec przepisów i umiłowanie wolności”. Ale czy tylko? Sami Państwo zdecydujcie, gdy czytamy takie oto zdanie: „Modny garnitur, zegarek wielkości  czołgowego szybkościomierza i potężne auto”. O kim mowa? J
Proszę jednak nie myśleć,  że  „Pijany martwym Gruzinem” to  wyłącznie zbiór wnikliwych obserwacji i poważnych porównań. O nie! Wystarczy przeczytać, w jakich okolicznościach obywała się nocna podróż przez kazachski step i jak jej bohaterowie przetrwali przymusowy postój ( brak benzyny) na nocnym mrozie! J Wystarczy doczytać o pamiętnym locie kukuruźnikiem, w którym na wysokości 1000 metrów „zrobiło się chłodno, a potem było już tylko gorzej”. J A przepyszna  scena przekazania  tadżyckiemu policjantowi łapówki  w postaci… luksusowego bidetu  z samoopadającą klapą?! O nieba! Na samo wspomnienie tych i  pozostałych przygód śmieję się  w głos!!!!!!! J
Czy to wszystko? Ależ skąd! Wszak Gapik pisze o sobie, że jest podróżnikiem i łowcą przygód, tyle że   wygląda na to, że to nie on przygody łowi, lecz one zławiają jego! Dwukrotnie aresztowany, tyleż samo wciągnięty  okolicznościami w przemyt sporej gotówki. Absolutnie trzeba przeczytać, GDZIE przemyca nasz biznesmen 20 tysięcy dolarów i CZYM  odjeżdża 250.000 dolarów przez  nielegalną granicę! Nocny rajd do Samarkandy z trupem dziadka upojonego wcześniej solidną porcją bimbru  to gotowy scenariusz filmu J( dla dokładności: sceny z trupami w roli głównej odbędą się jeszcze dwa razy i – przepraszam- ale za każdym razem wywołują ataki niepowstrzymanego śmiechu!), podobnie jak  przepyszna scena „uczty” odbywającej się na tadżyckim lotnisku. Zamiast planowanego odlotu mamy „odlot” „połączonych sił światowej międzynarodówki”, która  zatonęła w oparach mocnych procentów i absurdu, na końcu zaś na placu boju (pobojowiska) pozostała… Szwecja, Polska i były Związek Radziecki! Wiele, wiele razy „umęczona wątroba (Autora)  błagała o chwilę oddechu’, ale jak tu odpocząć, kiedy „zakuska i zapojka” to podstawowe elementy rzeczywistości  KAŻDEJ z sześciu nacji,  z którymi Autor prowadzi wieloletnie interesy i umacnia (!) przyjaźń.
Aslambek,  Zurab, Dawid i  Dato, Ahmed, Rasim, Azad i Chazar i wreszcie  Rizabek – przepyszne typy, gorące serca i bizantyjska wręcz skłonność  do opicia każdej nadarzającej się okazji. Polowanie, lot,  podróż autem, odwiedziny ( „Do samochodu wkroczyłem jeszcze z fasonem, potem umarłem”J )   i bakały wina, morze samogonu, stakały gorzałki, piwo i szampan oraz szlachetny armeński Ararat. Nie jestem entuzjastką żadnego alkoholu, ale szelmowskie i lekkie pióro mistrza Gapika  sprawia, że  miejsce oburzenia zajmuje coraz głośniejszy  śmiech . Mimo że lekturę książki już zakończyłam( jaka szkoda!), wciąż nie potrafię rozstrzygnąć, czy to, co  czytałam tonie bardziej w oparach absurdu czy alkoholu?! Chyba obu jednocześnie, zakończę zatem ten nierozstrzygnięty dylemat słowami  Autora, za Gombrowiczem: „ Bywa, że sobą zdumiewam siebie”. J
Wschodnim bachanaliom towarzyszą    przepyszne dialogi oraz nieodłączne anegdoty, dykteryjki i żarty.  Wielu z nich nie ośmieliłabym się powtórzyć, ale polecam dowcip o urodzinach mózgu!!! J
I wreszcie gruzińskie gaumardżos – czyli toasty. Czy wiecie Państwo, że  w Gruzji nad przebiegiem supry  czyli biesiady czuwa  tamada- mistrz toastów i… prowadzenia stołu!? To kolejny powód, by sięgnąć po książkę; koncepty ubrane w słowa, choć podlane ( a często – zatopione!) w procentach,   wznoszą się na wyżyny językowych możliwości. I znów: dla zaciekawienia Czytelnika – proszę sprawdzić, co znaczył i jak został przyjęty toast Autora „za bijatykę, kłamstwo i kradzież” J.
Książką „Pijany martwym Gruzinem” jestem tak urzeczona , że mogłabym o niej pisać i pisać… Na koniec – słów kilka o dwóch ostatnich rozdziałach i miejscach, które skradły serce Autora i moje! To Armenia i Gruzja, dwa przepiękne rozdziały o  dwóch niezwykłych miejscach i ich mieszkańcach. „Jesteśmy jedynie środkowoeuropejskimi młokosami  przy liczącej kilka tysięcy lat kulturze Armenii” -   pisze Autor i trudno się z nim nie zgodzić. Piękny i wzruszający  opis obchodów  Wielkanocy w Gruzji czy  urzekająca klimatem uczta  nad armeńskim jeziorem Sewan w blasku gasnącego dnia i przy dźwiękach  starej ormiańskiej pieśni wygrywanej przez bezdomnego flecistę – to jedna  z najpiękniej odmalowanych piórem  scen literackich.
Na koniec: powtórzę za gruzińskimi przyjaciółmi Autora życzenia dla każdego z nas, którzy rodzimy się i nieuchronnie podążamy ku kresowi. Życzę Państwu i sobie, by  „starość   [nasza] była  niczym zachód słońca- ciepła i długa”. J
GAUMARDŻOS,  Mistrzu Pióra! J Jestem upojona, przepraszam: urzeczona  Pańską książką.  Liczę, że CD ( jednak) N.

recenzja: Majka Em




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz