piątek, 15 lipca 2011

Dalmatyńska eskapada

     Chyba każdy z nas przynajmniej raz w życiu przeżył traumę w postaci wyjazdu, podczas którego nieustannie zadawał sobie pytanie: „co ja tutaj robię?”.

Na naszą pierwszą wspólna wyprawę pojechaliśmy do Szkocji, by po powrocie dowiedzieć się, że planowany wyjazd do Norwegii nie odbędzie się ze względu na zbyt małą frekwencję.
Do dziś nie wiemy, co nas podkusiło, by przestąpić próg biura podróży- chyba tylko cena- i wykupić jedną z tańszych wycieczek do… Chorwacji- w szczycie sezonu turystycznego…

Nigdy o tym epizodzie nie wspominamy, bo jako miłośnicy dalekiej północy a przynajmniej regionów, gdzie rtęć w termometrach nie wznosi się  na szalone wyżyny; wybieramy wyjazd podczas którego:

-zapominamy z domu pieniędzy (ani gotówki ani karty), w efekcie jesteśmy notorycznie głodni i musimy łamać stołówkowy savoir vivre, wynosząc jedzenie, które w ciągu dnia dzielimy na małe porcje lub korzystać z uprzejmości zaskoczonych tym, że cały dzień nic nie jemy, pasażerów obok.

-codziennie rano- mimo, że byliśmy na wakacjach, musieliśmy wstawać skoro świt, by dotrzeć autokarem bez klimatyzacji do jakiejś atrakcji turystycznej- zobaczyć ją w tempie ekspresowym i ponownie wracać do hotelu- który zazwyczaj był „w okolicy” lub „na obrzeżach”- czyli z dala od wszystkiego, co mieliśmy zobaczyć.

-nigdy nie lubiliśmy się opalać (to się nie zmieniło), więc nie podejrzewaliśmy, co nas czeka następnego dnia, po tym jak bezmyślnie wyłożyliśmy się przy hotelowym basenie z lat sześćdziesiątych na krótki odpoczynek.
Poparzyliśmy sobie niemal wszystkie części ciała, choć najbardziej doskwierały nam poparzone… pośladki, które piekły niemiłosiernie, podczas długich godzin w autokarze.

- mieliśmy okazję zobaczyć, jak na ludzi działa możliwość darmowej degustacji u nazywanej przez przewodniczkę: Wróżki Leli. Stół ze słoiczkami i karafkami, które miały zachęcić wycieczkowiczów do zakupów, wyglądał jak po najeździe tatarów. Stół z produktami do sprzedaży- wyglądał tak samo, gdy przyjechaliśmy jak i wtedy, gdy odjeżdżaliśmy. Autokar w dalszej drodze wypełniły chichoty podchmielonych rakiją i innymi dobrami uczestników darmowej uczty oraz odór alkoholu.

-nie potrafiliśmy zrozumieć, jaką radość może dawać moczenie ciała a potem łuszczącego się naskórka w słonym morzu. Unikaliśmy wlewania wody do jakiegokolwiek otworu w naszych głowach,  a więc zestaw do nurkowania spędził z nami najnudniejsze wakacje w swoim życiu.

-temat korzystania z toalety był palący jak zawsze, gdy goni nas czas- czytaj: przewodnik i kilkudziesięciu towarzyszy z autokaru, przestępujących za nami z nogi na nogę.

-zdaliśmy sobie sprawę, że już nigdy nie pojedziemy na tzw. zorganizowany wyjazd- bo trudno mówić o odpoczynku, czy zachwycie odwiedzanymi miejscami, gdy przewodnik za punkt honoru postawił sobie przebycie w jak najszybszym czasie trasy z przeszkodami, w postaci atrakcji, które trzeba minąć, ominąć, byle szybciej, byle do przodu, hihihi.

Oczywiście nie każdy potrafi, może, wie jak, wyruszyć na samodzielnie zorganizowany wyjazd- we własnym tempie, w wymarzonym kierunku. Czasem trzeba przeżyć „coś takiego”, by takie postanowienie wykiełkowało w naszych głowach na… zawsze!

PS. A czy coś nam się spodobało w Chorwacji? Hmmm. Za szybko migały nam krajobrazy za oknem autokaru i za szybko byliśmy gonieni z punktu A do punktu B no, i oczywiście było za gorąco, by się rozkochać w Chorwacji… Ale… może jeszcze kiedyś tam wrócimy, jesienią lub wczesnym latem, by dać jej szansę?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz