czwartek, 1 grudnia 2011

wyspiarskie odcienie zieleni i niebieskiego

Katar, który przyjechał z nami ze Szkocji nie pozwala nam zapomnieć o czterech wspaniałych dniach jakie spędziliśmy tam tydzień temu.

Tuż po tym jak opuściliśmy terminal lotniczy poczułam w nozdrzach znajomy zapach.

To niesamowite, ale powietrze i niebo na wyspach są szczególne.

Nigdy, nigdzie nie owiewał mnie wiatr, który tak bezwzględnie smaga skórę, porywa myśli, prześwietla ciało niczym rentgen i goni chmury po niebie, jak właśnie na wyspach.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się niemal dziesięć lat temu- gdy nie wiedząc, że spędzę w Irlandii rok z górką- pojechałam w wakacje zarobić trochę pieniędzy. Zaczęło się od sprzątania pokoi w małym hoteliku i marzeń o szybkim powrocie do domu. A jak skończyło? Na rocznej opiece trójką wyjątkowych dzieci (czyli pracą jako au pair), dorabianiem po godzinach jako sprzątaczka w okolicznych domach i wieczorną nauką angielskiego w jednej z wielu szkół językowych, które próbowały obcokrajowców zaprzyjaźnić nie tylko ze sobą ale głównie z tajnikami języka Szekspira. Po ponad roku przyszedł czas na podróż stopem, autokarem i rowerami wzdłuż i wszerz zielonej wyspy z Manou- zaprzyjaźnioną Francuzką.

Wcześniej nie podróżowałam i nie mogłam zrozumieć ludzi, którzy z wypiekami na twarzy opowiadali o niesamowitych emocjach, wrażeniach i wzruszeniach, związanych z podróżowaniem. Nie wyobrażałam sobie, że zachwyt, którego doświadczałyśmy w drodze na zawsze odmieni moje życie, rozbudzi głód, który już nigdy nie pozwoli się nasycić a globus i atlas świata uczyni ulubionymi zabawkami- źródłem inspiracji.

Tekst miał być o Szkocji a wymyka się spod kontroli i ucieka do Irlandii. Ale wybaczam mu- tam się urodziłam mentalnie, podróżniczo. Tam zobaczyłam, że niebieski i zielony mogą mieć tyle niesamowitych odcieni. Zakochałam się w tej nieznośnej dla przeciętnego Europejczyka pogodzie- deszcz, słońce, tęcza, wiatr. Wszystko zmieniające się szybciej niż układ szkiełek w kalejdoskopie. Do dzisiaj mało kto potrafi zrozumieć moją radość, gdy w wakacje zakładam jesienną czapkę na głowę i z zachwytem obserwuję złowrogie przemiany nieboskłonu.

Ale takie jest dla mnie piękno.

Piękno wysp: irlandii, anglii, owczych, islandii, nowej zelandii...

O Szkocji w takim razie napiszę innym razem, ponieważ przed okresem świątecznym wszyscy mają mało czasu na czytanie...

ps.W Edynburgu syn naszych przyjaciół "wymusił" na mnie rysownie: psa, nietoperza, Muminka, ptaszka, rybki etc.- rozbudził we mnie wspomnienia- a jakże irlandzkie- i przypomniał, że umiem rysować o wiele więcej kolorowych, łamiących zasady proporcji postaci rysunkowych.
Po powrocie do domu wygrzebałam w archiwum rysunek, jaki dostałam od Meabh, której au pair byłam... Rozczula mnie do dzisiaj- osoba z wstrząsająco sterczącymi włosami, to właśnie ja:)




2 komentarze:

  1. :))) jak widać, "górujesz" nad całą rodziną;) Świetny ten rysunek, przeuwielbiam takie:)!

    OdpowiedzUsuń
  2. :) taaak:) mam sentyment do niego niesamowity! jest cudny!:)

    OdpowiedzUsuń