niedziela, 31 lipca 2011

Ruskije kanikuły…

Podróżując głównie po zachodzie, północy i południu Europy, zaczynam dostawać gęsiej skórki na myśl o kierunku jaki wpadł mi do głowy na tegoroczne wojaże.
WSCHÓD… Litwa, Łotwa, Estonia i Rosja. W przypadku pierwszych trzech na tym etapie nic nie wydaje się odbiegać od normy, ale w przypadku chęci spędzenia czterech dni w St Petersburgu, sprawy się komplikują.
W słowniczku polsko- rosyjskim, do którego są dołączone rozmówki, jeden z pierwszych zwrotów, który proponują autorzy to: „ja nicziewo nie ponjała”, dla tych którzy nie uczyli się języka rosyjskiego (w sumie) przez 8 lat w szkole podstawowej i liceum tłumaczenie:„niczego nie zrozumiałam”.

Ja rozumiem coraz mniej.

Najpierw okazało się, że konieczna jest wiza, a że wizę trudno załatwić samemu, bo np. według moich informacji- (zakładam jakiś margines błędu, bo sprzecznych informacji w cyberprzestrzeni jest multum)- trzeba mieć zaproszenie, na podstawie którego organizujemy tę podróż, wszyscy polecają skorzystanie z pośrednictwa specjalnych biur, które zagwarantują jej otrzymanie, skrócą czas z miesiąca do 5 dni roboczych, choć kwota za usługę jest astronomiczna.

Kupiliśmy niedrogi bilet na autokar, mamy wizę i już w myślach wędrujemy po Newskim Prospekcie…
Nie, nie, nie.
Nie będziemy wędrować spokojnie, dopóki nie zajmiemy się formalnościami w postaci: obowiązku meldunkowego. I tu znowu możliwości jest wiele- można udać się do oddziału Federacyjnej Służby Migracyjnej Federacji Rosyjskiej, stać w kolejce i mieć spore problemy, by załatwić meldunek. Można ponoć pójść na pocztę, ale nie wiadomo, czy się uda, poza tym znajomość języka Szekspira jest niewystarczająca, raczej. Możemy też oczekiwać, że formalności tych dopełni za nas hotel, hostel w którym się zatrzymaliśmy, ale… za dodatkową opłatą. Pikanterii dodaje fakt, że na formalności mamy 72 godziny, odkąd przekroczymy granicę lub… czego nikt nie potwierdza, wobec nowych przepisów siedem dni. Lekki rozstrzał.
A po co to wszystko, by przy wyjeździe okazać stosowny papier, wymagającym go- służbom granicznym.

Zestresowała nas wiza a raczej wydatek, jaki za jej wyrobienie za pośrednictwem biura ponieśliśmy. Teraz drżymy na myśl o obowiązku meldunkowym, ale to za mało!

Zarezerwowałam hostel- ten który miał naprawdę dobre opinie odwiedzających przy rozsądnej cenie.
Pominęłam te w których po przyjeździe- pomimo rezerwacji- okazywało się, że nie ma oczekującego na nas łóżka i trzeba biegać za nowym hostelem!!!

Wybrany hostel- marzenie. Pomocni, doskonała lokalizacja, opinie tylko pozytywne (opiniujący ma prawo wystawić każdy rodzaj komentarza, od negatywnego, poprzez obojętny, do pełnego pozytywów. Opinię- komentarz- wystawia się po zakończeniu podróży, która obejmowała nocleg w danym miejscu) etc…
Do czasu, gdy nie weszłam na ich stronę, czego niemal nigdy nie robię, ponieważ przyzwyczaiłam się do pewnych zasad, które obowiązują w tego typu miejscach, nie spodziewałam się kolejnej zasadzki…
Na stronie przeczytałam, że:
“can't take bookings for guests over the age of 44. We reserve the right to refuse any bookings outside this criteria."
Tego już dla mnie za wiele. Nie pisali o tym wielkimi czerwonymi literami na swoim profilu, na którym zazwyczaj dokonuję (udanych) rezerwacji hosteli od jakichś pięciu lat. Informacja taka pojawiała się po wpłaceniu 10% kaucji, za planowany nocleg.
Jako, że współtowarzyszką podróży będzie moja mama, która świętowała 44 urodziny 11 lat temu, krew w żyłach mi się zagotowała a potem została zmrożona.
Co teraz? Napisałam do nich długiego maila, wyrażającego mój smutek, zaskoczenie i zapytanie, czy w takim razie powinnam wycofać rezerwację?
Od trzech dni nie dostałam odpowiedzi, więc… wysłałam kolejnego maila z dołączonym zdjęciem- mamy i moim- ponieważ na ich stronie znalazłam dopisek do powyższego obwarowania: „Well, if you feel yourself much younger then you are just contact us, there's no rule with no exceptions”.
Ja myślę, że na tym zdjęciu wyglądamy na tyle młodo, że przekonam ich, że nie będzie się za nami ciągnęła woń naftaliny…

Zastanawiam się co jeszcze na nas czeka?
Dreszczyk emocji przed podróżą, to wspaniała rzecz- podnosi poziom adrenaliny, podnieca i sprawia, że nie możemy doczekać się wyjazdu.
W zaistniałych warunkach czuję paraliżujący dreszcz… niepewności…

Ale.. zapewne będzie to pełen napięcia i zwrotów akcji materiał do kolejnego dziennika z podróży, hihihiJ



1 komentarz: